środa, 3 maja 2017

bitter taste; three

chyba już mimowolnie przeniosłam się na wattpada, tam jest mi o wiele wygodniej... ale i tak wciąż będę wrzucać opowiadanka na bloga, bo mam do niego ogromny sentyment, no i dzięki niemu poznałam masę wspaniałych ludzi ♥ co do samego rozdziału, moim zdaniem wyszedł tragicznie, ale może wam się on spodoba! enjoy 



#wizyta druga

Min Yoongi – lat dwadzieścia siedem, urodzony w Daegu, studiował psychologię na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w kraju. W wieku pięciu lat oddany do rodziny zastępczej, rodzice zginęli w wypadku, żadnych informacji na temat dalszych krewnych. Obecny status: kawaler. Przez dwa lata pracował jako psychoterapeuta w stolicy, a dwa miesiące temu został przeniesiony tutaj, do Busan, mając za zadanie wykazać się przy jednym z „trudniejszych” przypadków. I mowa tu o mnie, gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości.
Wiedziałem o wszystkim, jednocześnie nie mając pojęcia o niczym. Ten białowłosy, kruchy mężczyzna z twarzą nieskazitelną i niewzruszoną jak u porcelanowej lalki był pierwszą osobą, której nie potrafiłem ot tak odczytać. Nie mogłem dostrzec, co kryje się w oczach pozbawionych blasku ani jakie słowa cisną mu się na usta, kiedy milczy. Siłą próbowałem wydrzeć z niego jakieś myśli. Bezskutecznie.
I nic nie frustrowało mnie bardziej, niż to.
On, który siedział tu, przede mną, w kompletnym milczeniu. Z wzrokiem cierpliwie utkwionym w swojego pacjenta, dłońmi splątanymi na kolanie i spokojnym, miarowym oddechem.
– Dzień dobry, Jungkook.
A zaraz później pomieszczenie znów wypełniła zimna pustka, zupełnie tak, jakby głos mężczyzny wcale nie rozbrzmiał, wciąż tkwiąc uwięziony w jego gardle. Ściśnięty pomiędzy ścianami bladej jak śnieg skóry, która wręcz krzywdziła moje oczy swoją niezachwianą perfekcją. W myślach niejednokrotnie dopasowywałem do tej wątłej szyi swoją dużą dłoń, och, chciałem znów widzieć, jak w chwili, gdy zaciskam na niej mocno palce, on układa usta w wąską kreskę i wzrokiem błaga o to, abym przestał.  
Ale nie mogłem. Po prostu, kurwa, nie mogłem.
Nie odpowiedziałem i on również bardzo dobrze wiedział, że tego nie zrobię. Nie wysilał się jakoś szczególnie, przyszedł dziś nawet później, robiąc mi jednocześnie nadzieję, że nie pojawi się w ogóle – choć równoważyłoby się to dla mnie z wsadzeniem do klatki, w ramach rekompensaty za utratę wspólnych wizyt. To tak jakby wybierać pomiędzy rzuceniem się pod pociąg, który po zetknięciu z twoim ciałem dodatkowo zwalnia, a szybkim strzałem w głowę – odpowiedź była prosta.
Strzelić mogłem w każdej chwili, więc oczywiście wybrałem drugą opcję.
Zniecierpliwiony wstałem z kanapy i podszedłem do okna, przyglądając się bijącym o parapet kroplom deszczu. Sam już nie wiedziałem, czy lubię taką pogodę. Była jednocześnie irytująca i przyjemna, miałem przez to ochotę wyjść na zewnątrz i zacząć krzyczeć albo zaszyć się w pokoju i poczekać, aż wszystko przeminie.
– O czym myślisz?
Och, jak słodko.
– O tym, że mi przeszkadzasz – przyznałem szczerze, nie przesuwając na niego wzroku. – Nie powinieneś już przypadkiem zacząć tej całej szopki?
– Mógłbyś wyrażać się nieco jaśniej?  – Jego głos jak zwykle był spokojny i opanowany. Nienawidziłem tego brzmienia i chciałem sprawić, aby choć na moment się zachwiał.
Wreszcie odwróciłem się w jego stronę i zauważyłem, że nie zajmuje już miejsca w fotelu, tylko zwyczajnie stoi w kącie pokoju i na mnie patrzy. Parsknąłem niepohamowanym śmiechem i rzuciłem mu kpiące spojrzenie.
Poważnie? Znów udawał, że nie ma pojęcia, o czym mówię. Choć było to dopiero drugie spotkanie, zdążyłem zauważyć, że lubił droczyć się ze mną w ten sposób, ciągnął mnie za język bardziej, niż powinien. Z jakiej racji w ogóle pozwalał sobie na takie zagrywki? Miałem wrażenie, że zwyczajnie testował moją cierpliwość, doskonale świadomy tego, że wcale nie potrzebuję dodatkowych rekwizytów, aby zrobić komuś krzywdę.
Wystarczyłem ja. Moje ciało było narzędziem, którym tylko ja potrafiłem się posługiwać i jedynie w chwili, gdy właśnie  ja je kontrolowałem, potrafiło stworzyć coś pięknego.
Bo szkarłat jest piękny, nie mam racji? Nie ważne w jakiej postaci.
Ach, królewska czerwień. To brzmiało naprawdę godnie, więc i ja chciałem być godny tego tytułu.
Ale, niestety, nie byłem w stanie powiedzieć mu tych wszystkich rzeczy, które gnieździły się w mojej głowie. Chciałem dać im upust, ale wtedy on ponownie się odezwał, nie dopuszczając mnie do słowa.
– Masz problem z nazywaniem rzeczy po imieniu. Wiecznie bawisz się w jakieś głupie podchody, stwarzasz zbędne intrygi. – Zrobił kilka kroków przed siebie, ściągając brwi i formując usta w dziwny grymas. Wyglądał tak, jakby intensywnie nad czymś myślał, ale ja wiedziałem, że wcale nie musiał zastanawiać się nad tym, co chce powiedzieć. Robił to po to, żeby mnie wkurzyć, doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż samo to, że oddycha, przyprawiało mnie o chęć wyskoczenia z okna. Albo ewentualnie wypchnięcia go przez nie, nieważne. – Nie uważasz, że to nieco dziecinne? Zważając na to, za jak dojrzałego człowieka się uważasz.
Głupi uśmiech wpłynął na jego twarz, gdy nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Nie wiem, co tak satysfakcjonującego było w tym, że milczałem i go ignorowałem, ale widocznie sprawiało mu dużo radości.
Odwróciłem spojrzenie, powracając do okna. Widok był niewyraźny, skalany dziesiątkami drobnych kropelek i smug, które po sobie pozostawiały. Miałem ochotę przejechać dłonią po powierzchni szyby i zobaczyć, jak wiele z nich rozrywa się na mniejsze, a jeszcze inne łączą się z kolejnymi.
Ludzie też tak czasem robili. Tworząc z kimś jedność, nagle postanawiali się odwrócić i biegli do kogoś innego, porzucając za sobą małą, słabą kropelkę, zanikającą w tłumie większych. Pochłonięta i zjedzona przez ogrom.
– Chodźmy na spacer, Jeongguk.

###

Nie odebrał, choć telefon dzwonił trzy razy.
Nie zrobił tego. Od nieustannych wibracji bolała mnie głowa, gdy sekunda po sekundzie przychodziły nowe wiadomości, a on nawet ich nie czytał, odrzucając jedną po drugiej.
Dlaczego?
Było zimno, a moje ciało okrywała jedynie cienka bluza. Śnieg z deszczem nieprzyjemnie moczył mi włosy, twarz i skostniałe dłonie, których palce nieustępliwie zaciskały się na lodowatym łańcuchu. Nie miałem pojęcia, jaka jest godzina. W tej części miasta nie świeciły się żadne światła, zewsząd otaczała mnie więc ciemność i nie mogłem liczyć na choćby skrawek poświaty księżyca, dającej liche poczucie ciepła – albo raczej odpychającej nieprzyjemną świadomość kompletnego chłodu.
I dobrze. Nie byłem przyzwyczajony do czułości i czegoś, co inni nazywali życzliwością, bo wcale tego nie potrzebowałem. Takie rzeczy sprawiały, że ludzie stawali się słabi, zamiast chronić swoich zmarniałych punktów wywlekali je na wierzch, licząc na dobroduszność drugiej osoby.
Litość.
Błagam. Czy jest tu ktoś, kto jeszcze wierzy w prawdziwość tego słowa? Jakby kiedykolwiek w ogóle było autentyczne.
Wstałem z niewygodnej huśtawki i skrzywiłem się, słysząc nieprzyjemne skrzypnięcie, a następnie rozejrzałem się dookoła. W pobliżu nie było nikogo, żadnego człowieka, zwierzęcia, zagubionego dzieciaka czy choćby ducha, ale to chyba lepiej, bo źle znosiłem wszelkiego rodzaju towarzystwo.
A może to moje towarzystwo ciężko było znieść.
Uśmiechnąłem się i wbiłem pusty wzrok w otaczającą mnie ciemność.
Kim był człowiek, który sprawił, że głos tego chłopaka niebezpiecznie się zachwiał, a pewność siebie opuściła jego ciało tak niezwykle szybko?
Nie myślałem, że pojawi się ktoś, kogo znienawidzę bardziej, niż samego Min Yoongiego. Tymczasem znikąd nagle okazało się, że gdzieś tam istnieje człowiek, którego starszy próbuje przede mną ukryć, że jest tam ktoś, o kim nie miałem pojęcia, a powinienem.
I oczywistym było to, że odkryję tą tajemnicę. Bo ta zabawa rozgrywała się tylko pomiędzy naszą dwójką i nie było tam miejsca dla żadnego nieproszonego gościa.
Już dawno sobie obiecałem, że będę tym, który jako jedyny zachwieje osobowością Min Yoongiego.

###

Chłopak schował telefon to kieszeni długiego płaszcza i wbił wzrok w widok przed nami, dłońmi opierając się o barierki mostu Hangang. Deszcz wciąż kropił, jednak w chwili, gdy opuściliśmy mieszkanie, dziwnie ustąpił swojej szaleńczej gonitwy, dzięki czemu udało nam się zawędrować tak daleko. Wszystko było śliskie i mokre, jednak mimo to kierowcy wcale nie ograniczali się co do prędkości i szum samochodów nieustannie obijał się o nasze uszy.
Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ciągnął mnie za sobą przez pół miasta, skoro i tak nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Zastanawiałem się, czy w moim towarzystwie Yoongi czuje się nieswojo albo niezręcznie, bo ja na przykład kompletnie gdzieś miałem jego towarzystwo i do momentu, w którym nie zachowywał się głośno, zupełnie zapominałem, że idę obok niego. Wtedy potrafiłem go nawet znieść, co było dość sporym osiągnięciem.
Po chwili wahania również postanowiłem oprzeć się o metalową barierkę. Spojrzałem w dół i moim oczom ukazała się niczym niezakłócona tafla wody, która od razu skojarzyła mi się z moim osobistym terapeutą;  człowiekiem, wokół którego mogła panować nieokiełznana burza, a on wciąż pozostaje niewzruszony, jednak za sprawą jednego, małego kamyczka potrafi przybrać zupełnie inną postać.
Myślał, że nie widzę, ale ja dostrzegałem wszystko.
Każde nerwowe przełknięcie śliny, szybszy oddech, drżącą dłoń i niespokojny wzrok. Niekiedy naprawdę był zbyt oczywisty.
– Wiem, że mnie nienawidzisz, Jungkook. – Tym razem sięgnął do kieszeni czarnych, obcisłych spodni i wyciągnął z nich paczkę papierosów. Uniosłem ze zdziwieniem brwi, kiedy podsunął mi ją pod nos, jednak mimo wszystko odmówiłem, nie szczędząc sobie pogardy w spojrzeniu. Yoongi parsknął śmiechem i wsunął cygaretkę pomiędzy spierzchnięte wargi. – To raczej oczywiste. I zanim cokolwiek odpowiesz - ja ciebie też.
– Świetnie, to już wiemy. Zmierzasz do czegoś?
– Nie bądź taki niecierpliwy, skarbie – fuknął i się zaciągnął, aby po chwili puścić ogromny kłąb dymu z ust. Skrzywiłem się, zniesmaczony. –  Och, no błagam cię. Nie potrafisz przez moment znieść jakiejś taniej używki, podczas gdy sam z zimną krwią zamordowałeś swojego chłopaka. Wykaż się trochę większym zrozumieniem-
– Czy to twój argument na wszystko? – mruknąłem zirytowany, pochylając się nieco do przodu.
Było naprawdę wysoko. W mojej głowie pojawiła się ciekawa wizja truchła, które z niewyobrażalną prędkością uderza o twardą niczym beton taflę wody, a później znika pod jej powierzchnią. To niesamowite, jak niewiele potrzeba było, aby rozkruszyć czyjeś ciało bez użycia żadnych narzędzi… Tak naprawdę wystarczyły słabe dłonie, które pomogłyby zrobić decydujący krok w przód.
Musiałem dopisać to na listę rzeczy, które chciałem zrobić przed tym, jak mnie zamkną.
Białowłosy spojrzał na mnie kątem oka i w ostatniej chwili powstrzymał się przed złapaniem mojego rękawa. Jego dłoń tylko drgnęła, ale udało mi się to zauważyć – przez ten krótki czas zdążyłem się nauczyć, że Min Yoongiego nie da się odczytać ot tak. Był człowiekiem, który wszystko co mówił i robił, robił niedosłownie.
– Wygląda na to, że niekiedy zapominasz, po co mnie do ciebie przysłali. Staram się sprawić, żebyś jednak pamiętał – parsknął, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie, a potem zaciągnął się po raz kolejny, strzepując popiół w pustą przestrzeń pod nami. – Jesteś zadowolony ze swojego życia?
– Myślisz, że uda ci się mi pomóc poprzez zadawanie tych dennych pytań?
W odpowiedzi otrzymałem śmiech.
– Nie chcę twojej-
– Nikt nigdy nie pytał cię o zdanie – przerwał mi, przechylając głowę w moją stronę. Wiatr poruszył jego idealnie przyciętą grzywką, a chłopak przymknął na chwilę oczy, chroniąc się przed nieprzyjemnym podmuchem. – Chyba, że uznajesz za to wybór pomiędzy psychiatrykiem a mną. W takim razie czuję się naprawdę doceniony…
– Nie rozpędzaj się tak, doktorku – syknąłem. Min parsknął i wyrzucił niedopałek gdzieś w dół. – Dlaczego miałbym być niezadowolony? – zastanowiłem się na moment.
Czy zadowolenie równało się szczęściu, czy były to zupełnie różne rzeczy? Gdzie znajdowała się granica?...
Wszyscy jego poprzednicy byli przekonani, że odnajduję satysfakcję w krzywdzeniu innych, podczas gdy działało to na zupełnie innych zasadach. Nie bawiło mnie sprawianie im bólu, a władza. Podniecające uczucie dominacji nad czyimś życiem płynące przez żyły, które skutecznie motywowało mnie do dalszych działań.
Mogłem to nazwać swoim wyznacznikiem szczęścia?
Już miałem wyrzucić z siebie to wszystko, kiedy on powiedział coś, czego później przez długi czas nie potrafiłem zrozumieć.
– Pozwól  mi też to poczuć, Jungkook.

sobota, 1 kwietnia 2017

hey mr policeman

cześć, kochani!
przychodzę do was z nowiutkim one shotem, który jest w 101% jikookowym fluffem i smutem. zaczęłam pisać go zaraz po wyjściu pamiętnego odcinka bts run, w którym jikooki mocno szalały, co od razu stało się moją inspiracją do tego opowiadania. jest trochę przesłodzone, ale potrzebowałam czegos uroczego, przepraszam :( i wybaczcie mi równiez wszystkie błędy, skończyłam tworzyć to dosłownie przed chwilą, a nie chciałam przeciągać ani dnia dłużej. anyway, mam nadzieję, że się spodoba! ♥
ps. zastanawiam się nad tym, czy nie przenieść się całkowicie na wattpada. co myślicie? 
malffu x


– Jungkook, masz sprawę.
– Jestem zajęty.
Przełożyłem kolejną stertę papierów na przeciwną stronę biurka, nie podnosząc nawet wzroku na Yoongiego, który stał w drzwiach mojego gabinetu i czekał, choć nie do końca wiedziałem na co. Powoli gubiłem się już w tych wszystkich kartkach, zeznaniach, aktach i bóg wie, czym jeszcze. Zbliżał się wieczór, a ja od samego rana siedziałem przy dokumentach, więc byłem, delikatnie mówiąc, nieco rozdrażniony, czemu z pewnością nie sprzyjał natarczywy wzrok mojego współpracownika, którego od dawna nie powinno tu być.
– Przydziel to komuś innemu – warknąłem, przecierając dłonią twarz. – Mówiłem, że…
– Jungkook.
   Nie, tym razem głos nie należał do Yoongiego. Melodyjny i spokojny, ale zachwiany nutą niepokoju i przestrachu. Z głupim, aczkolwiek (na moje nieszczęście) trafnym przeczuciem odwróciłem się w stronę jego źródła. Widząc, że obok znajomego policjanta stoi podobnego wzrostu chłopak o płomiennym odcieniu włosów, którego nie dało pomylić się z nikim innym, odchyliłem się do tyłu na oparciu fotela i zacisnąłem mocno powieki, przytłoczony nagłym przypływem irytacji.
– Kurwa. – Z moich ust uleciało głośne westchnienie, przez chrypę brzmiące raczej jak pełen niezadowolenia jęk.
– Skoro już wszystko ustaliliśmy, zostawiam was samych. – Yoongi wreszcie puścił kołnierz nastolatka i kiwnął głową w moją stronę. – Ostrzegałem, że ma dzisiaj nie za ciekawy humor – rzucił szeptem do młodszego,  co i tak usłyszałem. Zmrużyłem oczy. – A ty – zwrócił się jeszcze do mnie – powinieneś go bardziej pilnować. To już drugi raz w tym miesiącu.
Prychnąłem pod nosem i przekląłem go cicho, co z niewzruszoną miną zignorował, po czym wreszcie wyszedł z pomieszczenia.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, sprawiając, że chłopak, który i tak wyglądał już jak przestraszony szczeniak, wzdrygnął się jeszcze bardziej.
– Dzień dobry, Jimin – powiedziałem ze względnym spokojem i założyłem ręce na klatce piersiowej, patrząc na niego spod przymkniętych powiek. – Masz mi coś może do powiedzenia?
To oczywiste, że nie wpadł w odwiedziny. Wiedział, że w pracy nie znajduję czasu nawet na śniadanie, a co dopiero przyjmowanie gości (to, że czasem ignorował moje słowa i przychodził mimo wszystko, było kompletnie inną sprawą). Gdyby chciał zrobić mi niespodziankę, nie stałby teraz jak kołek, udając, że nie chwieje się lekko na boki, a jego usta nie zaciskałyby się w wąską linię, aby przypadkiem nie wypuścić jednego słowa za dużo.
I, rzecz jasna, nie przytargałby go tu Yoongi.
Nie widzieliśmy się po raz pierwszy, żebym teraz przepisowo kazał mu usiąść naprzeciwko mnie, zasypując masą podręcznikowych pytań. Jednocześnie każdy z pracowników tego miejsca znał Parka na tyle dobrze, aby wiedzieć do kogo go przyprowadzić.
Jimin nigdy nie był grzecznym chłopcem.
– Podejdź – rozkazałem, nie słysząc żadnego odzewu z jego strony. Zaraz potem podniosłem się ze skórzanego fotela i ułożyłem ręce na biodrach, uważnie go obserwując.
Nastolatek dopiero wtedy jakkolwiek się poruszył. Najpierw niepewnie uniósł głowę, przypatrując się mi swoimi błyszczącymi, nieco zamglonymi oczami, jakby chciał wybadać, jak bardzo zły jestem. Drgnął, słysząc, że się niecierpliwię. Zrobił kilka kroków w przód i stanął, zmniejszając dzielący nas dystans do ledwie kilkunastu centymetrów, z takiej odległości rumieńce na jego twarzy i czubku nosa były doskonale widoczne.
Skrzywiłem się, gdy dotarła do mnie woń alkoholu.
– Jimin – powiedziałem ostrzejszym głosem.
 – Przepraszam… – szepnął w końcu i spuścił głowę. Od razu złapałem go za brodę i z powrotem uniosłem ku górze, zmuszając do utrzymywania kontaktu wzrokowego. Przygryzł wargę. 
– Jesteś pijany.
– Nie pijany. Lekko podpity.
Ze świstem wypuściłem powietrze z ust, a on, wyczuwając chłód w moim spojrzeniu, przełknął ślinę. Czasem gdy coś przeskrobał, udawało mu się udobruchać mnie kilkoma ładnymi uśmiechami i słodkimi słówkami, ale tym razem zamiast polepszyć swoją sytuację, kopał pod sobą jeszcze głębszy dół.
– Co ci strzeliło do głowy? – zacząłem. – Dwa tygodnie temu trafiłeś tu, bo pobiłeś się z Hoseokiem. Wiesz, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś czasem się ze mną napił, ale cholera, to różnica, gdy jesteśmy sami, a kiedy chodzisz po mieście ze szkolnym plecakiem i butelką w ręce, pewnie nawet tego specjalnie nie ukrywając. – Westchnąłem, kręcąc głową. – Jesteś niepełnoletni, Jimin. Zostało ci cholerne pół roku do osiemnastki. Daj swoim rodzicom trochę wytchnienia.
 Chłopak wydął dolną wargę, pewnie nieświadomie, i przysłuchiwał się moim słowom z miną zbitego psa. Nie lubiłem na niego krzyczeć czy go karcić, ale z czasem traciłem cierpliwość. Czułem się za niego odpowiedzialny, momentami nawet bardziej, niż jego opiekuni.
– Po prostu się o ciebie martwię, rozumiesz? – Mój głos złagodniał, a on po usłyszeniu tych słów też nieco się rozluźnił i kiwnął głową. Nie mogąc się powstrzymać, poczochrałem jego włosy, przez co niewielki uśmiech wpłynął na jego twarz. Tch, nieodpowiedzialny dzieciak. – Twoi rodzice są w domu?
– Nie, miałem zamiar przyjść do ciebie po szkole – odparł cicho, trochę plątając się pomiędzy słowami.  Widziałem, że nie wypił na tyle dużo, aby jutro czegoś nie pamiętać, jednak samo to, że sięgnął po alkohol sprawiało, że miałem ochotę dać mu jakąś nauczkę.
– Nie zmienia to faktu, że będę musiał do nich zadzwonić.
– To serio konieczne? Są na wyjeździe, nie psuj im tego. Jungkookie… – zaskomlał, przylegając do mnie całym ciałem. Westchnąłem cicho, zerkając w dół na jego twarz, która znów przybrała niezwykle niewinny i kuszący wyraz. To było takie typowe, kiedy czegoś ode mnie chciał.
– Zdecydowanie. – Pociągnąłem go za włosy w tył, gdy zbliżył się do pocałunku. Szczwana bestia, jak zwykle starał się w ten sposób odciągnąć mnie od rzeczy, które mogły mu jakoś zaszkodzić.  
W jego oczach pojawił się zawód. Zaśmiałem się pod nosem, chyba trochę złośliwie, przez co mina mu zrzedła, ale to dobrze. Moją rolą w tym wszystkim było, żeby dawać mu nauczki i karać, kiedy jest niegrzeczny, pokazywać, że ja mam nad nim władzę i to mnie powinien słuchać. W przeciwnym wypadku zaczynaliśmy bawić się nieco inaczej, reguły się zmieniały.
Dziś Jimin nagiął zasady, więc ja chyba też powinienem.
– Kiedy wracają twoi rodzice?
– Za dwa dni – wybełkotał obrażony, wciąż jednak patrząc prosto w moje oczy.
– Świetnie – skwitowałem. – W takim razie później zabiorę cię do siebie. A teraz idziesz spać, może trochę przetrzeźwiejesz.
– Ale ja nie jestem pijany – zaprotestował, tupiąc nogą w podłogę.
– Za to śmierdzisz alkoholem. Przede mną jeszcze kilka godzin pracy, będziesz mi przeszkadzać. Mam cię zanieść na tą pieprzoną kanapę czy sam sobie poradzisz? – zapytałem, widząc, że nadal nie ruszył się z miejsca. Jimin prychnął pod nosem, ale koniec końców posłuchał, a kiedy odchodził, zdążyłem jeszcze klepnąć go na pożegnanie w tyłek, zanim znów usiadłem do papierów.
– Bądź grzeczny – mruknąłem, nie podnosząc więcej wzroku. Słyszałem, jak faktycznie kładzie się na kanapie umieszczonej naprzeciwko mojego biurka, dzięki czemu miałem na niego idealny widok. A raczej na jego zacne tyły, bo odwrócił się do mnie plecami. Nie narzekałem.
– Dobrze ci w tym mundurze. – Spojrzał na mnie przez ramię i uśmiechnął się głupio. – Ale chyba wolałbym zobaczyć cię bez niego. Dobranoc, Jungkook. Aha, i przestań gapić się na mój tyłek.
Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze.
Pozwolę zobaczyć ci dziś znacznie więcej, Jiminie.

+++

– Tak, pani Park. Będzie pod moją opieką. Przepraszam za kłopot.
Odłożyłem telefon na biurko i przetarłem twarz dłońmi, przeciągając się ze zmęczeniem na fotelu. Spojrzałem na zegarek – zbliżała się dwudziesta druga. Teoretycznie, powinienem być już w domu albo przynajmniej zacząć się tam zbierać. W praktyce natomiast wolałem zostać. Obiecałem coś mojemu małemu, psotnemu chłopcu, a ja zawsze dotrzymywałem słowa.
Jimin wciąż spał w najlepsze. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo nadal leżał odwrócony w stronę ściany i oddychał miarowo, co mogłem usłyszeć w trakcie wykonywania pracy. W jakiś sposób mnie to odprężało, kiedy wiedziałem, że leży tutaj, zaraz obok, bezpieczny i mój.
Całe szczęście, że nie dostałem dziś żadnych zleceń w terenie.
Drzwi otworzyły się, a zza nich wychylił się Yoongi. Jasne, jeszcze jego tu brakowało.
– Jungkook, nie idziesz do domu? – zapytał i od razu się skrzywił, widząc, że Jimin wciąż leży na łóżku. Momentalnie ściszył ton głosu. – Rodzice jeszcze go nie odebrali?
– Coś im wypadło. Posiedzę z nim do ich przyjazdu – skłamałem, przybierając zmęczony uśmiech. Mimo to był przekonywujący. Sprawdzona informacja. – Idź już, jest późno. Do jutra.
– W porządku. Dobranoc.
Kiedy wychodził, trzasnął drzwiami tak głośno, że aż sam się wzdrygnąłem. Co za idiota, w takim razie po cholerę wcześniej szeptał?
Zirytowany podszedłem do nich, aby je zakluczyć, upewniając się później, że na pewno są zamknięte i nikt nieproszony nie wtargnie do środka. Następnie wróciłem do biurka i wykorzystując to, że Park jeszcze się nie obudził, zacząłem porządkować bałagan, który przypadkiem mi się tu wytworzył.
– Mówiłem ci, że moich rodziców nie ma. I po co zamknąłeś drzwi od środka?
…albo jednak nie spał?
Na chwilę przestałem robić cokolwiek i oparłem się rękoma o drewniany blat. Chyląc głowę na bok wbiłem wzrok w Jimina, który zdążył już odwrócić się w moją stronę, przypatrując jeszcze nieco zaspanymi oczami.
– A ja za to mówiłem ci dziś, że byłeś niegrzeczny. Pamiętasz, co dzieje się z niegrzecznymi chłopcami, prawda, Jiminie?
Przysięgam, że w jego oczach pojawił się błysk, który byłem w stanie dostrzec nawet z takiej odległości. Zmęczenie zniknęło tak, jakby wcześniej wcale u niego nie zagościło, a serce zabiło trochę szybciej, choć nie mogłem tego poczuć. Jednak wiedziałem, jak na Jimina działały moje słowa. Jak działem ja. Zawsze.
Chciałem się z nim trochę podrażnić, dlatego po tych słowach po prostu wróciłem do ogarniania gabinetu. Kątem oka widziałem, że się niecierpliwi, rzuca mi proszące spojrzenia, wierci na kanapie i cicho pomrukuje. Wywoływało to u mnie pełen satysfakcji uśmiech. Mój biedny, mały Jiminie... Gdybyś wiedział, co zrobię z tobą tego wieczoru.
– Jungkookie, nudzi mi się tak bardzo – jęknął, nieco się wypinając. – Pobawisz się ze mną? – Nie widząc żadnej reakcji, westchnął i przygryzł wargę. – Oficerze Jeon?
Zacisnąłem zęby, przestałem sprzątać. Cholera.
Wziąłem oddech, jeden, drugi, przymknąłem powieki, ale za chwilę je otworzyłem, żeby zobaczyć, jak ładnie i zachęcająco Park się do mnie uśmiecha. Przeczesał włosy palcami, doprowadzając je tym do seksownego nieładu, który tak mi się zawsze podobał.
– Pożałujesz tego, dzieciaku.
Bezceremonialnie podszedłem do niego i przerzuciłem sobie przez ramię, a on zdusił niespodziewany krzyk, zaciskając dłonie na moich plecach. Syknąłem, czując przebijające się przez materiał paznokcie, ale zignorowałem to i skierowałem się do niewielkiej celi, w której znajdowały się dwa krzesła. Postawiłem chłopaka na podłodze i te drzwi również zamknąłem, co wywołało na twarzy Jimina zdziwioną i niepewną minę.
Mnie natomiast z każdą chwilą podobało się coraz bardziej, ciekawość i ekscytacja rosła, ekscytacja widokiem Jimina, zagubionego i zbitego z tropu, kompletnie zdanego na swojego chłopaka.
– Jungkook? Co ty knu…
– Rozbierz się, Jiminie.
– Co?
– Rozbierz się – powtórzyłem, wykrzywiając usta w uśmiechu. Ułożyłem dłoń na klatce piersiowej młodszego i delikatnie pchnąłem go do tyłu w stronę krzeseł.
Jimin zawahał się, na jego policzki wpłynęły soczyste rumieńce. Wbił wzrok w podłogę i niepewnie sięgnął do pierwszego guzika swojej koszulki, a później następnego i jeszcze kolejnego.
– Grzeczny chłopiec – mruknąłem, gdy górna część garderoby wylądowała na podłodze. Po kilku sekundach dołączyły do tego spodnie i bielizna, a Jimin stał przede mną kompletnie nagi i odkryty, nie próbował się nawet zasłaniać, pomimo, że poczerwieniał po same uszy.
Kochaliśmy się wiele razy i oboje szaleńczo uwielbialiśmy siebie nawzajem, nasze ciała, byliśmy uzależnieni od dotyku drugiego. Ta sytuacja była jednak nowa, czułem się kompletnie inaczej i on chyba też, bo mimo, że znałem każdy zakamarek jego ciała, wyglądał jak  podczas pierwszego razu. Niewinny, czysty i niepewny, ale tak samo idealny. Taki był najpiękniejszy.
– Usiądź na krześle – wydałem kolejne polecenie, a on posłusznie je wykonał, wciąż zawstydzony tym, jak zachłannie badałem go wzrokiem.
Zająłem miejsce naprzeciwko niego, wciąż mając na twarzy ten tajemniczy uśmiech. Przygryzłem dolną wargę, kiedy on pomimo skrępowania wciąż patrzył mi  w oczy. Wiedział, jak bardzo mnie to podnieca, w jego spojrzeniu widziałem wszystko i udowadniał tym, że jemu także się to podobało.
Zbliżyłem się do twarzy chłopaka, pozwalając na to, aby nasze nosy się zetknęły. Był taki uroczy, boże. Tym razem to on przejechał językiem po swoich wargach, „przypadkiem” zahaczając o moje usta, jednak pomimo tej prowokacji pozostałem niewzruszony. W odpowiedzi „niechcący” musnąłem dłonią jego członka, kiedy sięgałem do włosów Parka, aby z czułością je pogłaskać. Złożyłem delikatny pocałunek na czole Jimina i nachyliłem się do jego ucha, przygryzając lekko.
– Pokaż mi, jak się dotykasz, skarbie – szepnąłem.
Oparłem się o krzesło, siadając wygodniej. Jimin zamrugał kilkakrotnie, jakby rozważał to, czy przypadkiem się nie przesłyszał, klatka piersiowa zaczęła unosić mu się znacznie szybciej. Niejednokrotnie widziałem go w takiej sytuacji, gdy przychodziłem w nocy, a on leżał wśród rozkopanej pościeli, z podwiniętą koszulką, oddychając w nierówny sposób z głośnym „Jungkook-ah” na swoich malinowych ustach.
– H-hyung…
– W porządku, Jiminie. Myśl o mnie – zachęciłem, łapiąc go za ręce. Pocałowałem obie dłonie chłopaka, a następnie ułożyłem je na stojącym już penisie, przez co delikatnie się wzdrygnął.
Zacząłem spokojnie. Subtelnymi ruchami naprowadziłem Parka, a raczej po prostu zmotywowałem, bo sam doskonale wiedział, co powinien robić. Po chwili z jego ust uleciało pierwsze westchnienie, najpierw ciche, niepewne, a później coraz głośniejsze i nierówne, przeplatane urwanymi jękami. Wreszcie pozwoliłem na to, aby zabawiał się ze sobą całkowicie sam i umiejscowiłem swoje palce na jego udach, z przyjemnością je masując. Jimin rozchylał usta i pozwalał na to, aby jego ciałem co chwilę targały dreszcze, a kiedy patrzył mi przy tym w oczy, to było tak, kurwa, podniecające. Gorąco płynęło przez całe moje ciało, skupiając się w podbrzuszu, ale w miarę możliwości to ignorowałem. Najpierw musiałem zająć się moim maluszkiem. 
Doszedł, sapiąc cicho moje imię. Wiedział, jak doprowadzić mnie do szaleństwa, powoli i skutecznie. Skończył na swoim brzuchu, który jeszcze przez chwilę napinał się pod wpływem orgazmu, a potem odchylił głowę, zwilżając usta.
– Jesteś cholernie pociągający. Nikt poza mną nie ma prawa tego widzieć, rozumiesz?
Jimin pokiwał twierdząco głową, wciąż zamroczony falą przyjemności, która przez niego przeszła. Z uśmiechem wpiłem się w wargi płomiennowłosego chłopaka, nie mogąc powstrzymać się przed tym, aby pociągnąć go za włosy. Jego usta były tak miękkie i aksamitne, kochałem je całować, gryźć, ssać, pieścić na wszelkie możliwe sposoby, należały do mnie, odcisnąłem na nich swoje piętno i żadne inne imię nie mogło opuścić ich w takim akompaniamencie jęków i błagań o więcej.
– A teraz wyciągnij rączki do tyłu, skarbie. – W moich dłoniach zabrzęczały kajdanki, jednak zanim chłopak zdążył to sobie uświadomić, zwinnie przypiąłem jego nadgarstki do nóg krzesła. Szarpnął się delikatnie, na marne. – To była dopiero rozgrzewka.
Wstałem, a następnie obszedłem go dookoła, palcami przy okazji sunąć po rozgrzanym torsie chłopaka. Poderwał się lekko do góry, ale nic poza tym nie mógł zrobić, chyba,  że wywrócić się razem z krzesłem, jednak to niewiele by dało.
 Ten widok wywoływał na mojej twarzy niepohamowany uśmiech. Jimin był bezbronny, bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu, tylko czekał na to, co zrobię ja. Brudny, z oddechem, który zdążył już uspokoić, a który przez każdy mój gest przyspieszał na nowo.
Uklęknąłem tuż przed jego kolanami, składając na nich motyle pocałunki. Dłońmi jeździłem po całej długości nóg chłopaka, pieszcząc jego mleczną, miękką skórę, której idealność w niektórych miejscach zakłócały tylko bardziej lub mniej bordowe ślady. Skutecznie omijałem ten najważniejszy punkt, powoli zmierzając do niego poprzez słodką ścieżkę mokrych pieszczot. Przygryzając, ssąc, liżąc cudowne uda Jimina, które zawsze tak bardzo podziwiałem, dotarłem do domagającego się ponownej uwagi członka. Z czułością ucałowałem jego główkę, na co od razu drgnął, a młodszy wierzgnął się na krześle.
– Shh, spokojnie, Chim. – Językiem przejechałem po całej długości penisa, drażniąc się z chłopakiem. Owiewałem go ciepłym oddechem, obsypywałem urwanymi pieszczotami, wbijając paznokcie w jego bok, podczas gdy on coraz bardziej wił się z przyjemności, bezsilności i zmęczenia.
Mój śliczny chłopiec.
– Jungkook, proszę… – załkał, łzy zebrały się w kącikach jego oczu. Nie potrafiłem przestać się nim zachwycać, patrząc na niego w ten sposób z dołu, był taki wspaniały. Gdybym uwolnił jego ręce, z pewnością już dawno wplótłby mi je we włosy i wskazał, jak mam się poruszać, żeby go zadowolić, aby skończył jak najszybciej.
Ale nie na tym polegała cała zabawa. Miałem zamiar go troszkę pomęczyć.
Gdy wziąłem go do swoich ust do połowy, spomiędzy warg Jimina wyrwał się głośny, naprawdę głośny i przeciągły jęk. Zignorowałem go, przechodząc do pieszczot językiem, dopiero kiedy jego sapnięcia stały się częstsze i zdecydowanie zbyt donośne, oderwałem się i wstałem, nachylając nad twarzą chłopaka. Od razu otworzył oczy, przez chwilę jego wzrok ukryty był za mgiełką rozmarzenia i stanu błogości, do jakiej go prowadziłem.
– Bądź ciszej, kochanie. Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię usłyszał, hm?
Nic nie mówiąc pokiwał głową, rozchylając kusząco swoje wargi. Ucałowałem dolną z nich i przygryzłem ją lekko, a Jimin jęknął słodko prosto w moje usta. Znów obrzucił mnie zawiedzionym spojrzeniem, gdy oderwałem się od niego gwałtownie, ale powinien się już przyzwyczaić, że tym razem gramy na moich zasadach.
Przysunąłem krzesło obok niego i usadziłem się wygodnie, dłonią jeżdżąc po rozpalonym brzuchu młodszego, na którym ostatnio pojawił się zarys mięśni. Jimin i bez tego był cholernie gorący i pociągający, a ja kochałem go jako tego niewinnego dzieciaka, kochałem jego uroczy brzuszek i każdy element należący do ciała Parka.
Zacisnąłem palce na jednym z nabrzmiałych sutków, drażniąc go i przyszczypując. Wolną ręką powróciłem do penisa, co natychmiastowo spotkało się z niepohamowanym  westchnięciem, im dłużej bawiłem się z nim w ten sposób, tym bardziej wiercił i wierzgał się na krześle. Co chwilę przerywałem pieszczoty, żeby widzieć ten cudowny zrezygnowany wzrok, błaganie, słyszeć spragnione jęki i nierówny oddech. Jimin powoli tracił panowanie nad sobą, a tak właściwie to ja odbierałem mu jakąkolwiek kontrolę.
– Jungook-ah, nie wytrzym-mam tak dłużej… Aaah – przeciągnął głośno, gdy niespodziewanie zacisnąłem palce na jednym z sutków. Nie słuchał mnie. – Proszę – wybełkotał, zaciskając usta w wąską kreskę.
Ciałem chłopaka targnął silny dreszcz i towarzyszący mu prawie krzyk. Był blisko spełnienia, dlatego po kilku posuwistych ruchach wokół jego główki cofnąłem rękę, oddalając go tym od upragnionego orgazmu.
– Czemu – zaczął, patrząc na mnie zaszklonymi oczami. – Czemu mi to robisz, Jungkook…
Z uśmiechem wstałem i obszedłem od tyłu krzesło, na którym siedział, nachylając się i przytulając do jego pleców. Kiedy stykałem się z nim policzkami, czułem bijące od niego gorąco, wręcz parzył. Jimin złapał za nogawkę od moich spodni, bo tylko do niej dosięgał, i ścisnął mocno materiał w dłoni, gdy moje zwinne palce powróciły na jego tors, mozolnie dążąc do stojącego i podrygującego penisa.
–  Mówiłem ci, że niegrzeczni chłopcy zasługują na karę, Jiminie.
Zachłysnął się powietrzem, gdy gwałtownie zacisnąłem palce na jego męskości. Składając mokre, zmysłowe pocałunki na jego szyi, policzku, obojczykach, ramieniu i plecach, powoli stymulowałem członka Jimina, od czasu do czasu przyspieszając, by po chwili znów zwolnić. Odchylił głowę z przyjemności, dając mi jednocześnie znacznie więcej dostępu do jego lśniącej od potu skóry, co wykorzystałem niemalże od razu, wgryzając się w nią jak wampir. Zawsze prosił mnie, żebym nie zostawiał po sobie śladów w tak widocznych miejscach jak kark albo dekolt, ale tym razem miałem to gdzieś i nawet on nie protestował. Kąsałem jego szyję, oznaczając go jako swoją własność. Moją i tylko moją.
– Pozwól mi dojść – poprosił cicho, kiedy znów zwolniłem. Zawahałem się przez chwilę, przechodząc  pocałunkami na linię szczęki nastolatka, aż w końcu zdecydowałem się przyspieszyć nieco swoje ruchy i w równym tempie masować pulsującą męskość Jimina, chcąc jak najbardziej wydłużyć nadchodzącą przyjemność.
Sapał prosto do mojego ucha, a im bardziej niespokojny był, im bardziej trząsł się i im głośniej brzmiały jego westchnięcia, tym bliżej końca się znajdował. Wreszcie Jimin doszedł, obficie rozlewając się na swoje podbrzusze i wyrzucając z siebie głośny krzyk. Skrzywiłem się nieco, ale zaraz skupiłem się na czymś innym, otwartą dłonią przejeżdżając przez środek brzucha nastolatka, tym samym rozsmarowując nasienie na całej jego powierzchni.
– Dziękuję – mruknął, wciąż nie mogąc uspokoić szybkiego oddechu, przez co klatka piersiowa chłopaka nadal unosiła mu się w szybkim tempie. Uśmiechnąłem się półgębkiem, sięgając umazaną dłonią do swoich ust. Park odwrócił lekko głowę w prawo, obserwując każdy mój ruch. Ja także na niego patrzyłem z prowokacją w oczach, powoli wsuwając palec wskazujący pomiędzy swoje wargi, nieprzyzwoicie i niejednoznacznie przy tym mlaskając.
Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy Jimin z przymkniętymi powiekami rozchylił usta i lekko wysunął język, abym jemu też dał spróbować.
I mówcie, co chcecie, ale było to najbardziej seksowną rzeczą na świecie.
Kimże bym był, gdybym wtedy mu odmówił? Z zadowolonym uśmiechem i uniesioną brwią przysunąłem dłoń do jego pełnych, błyszczących od śliny ust. Nie musiałem nic robić, a sam rozchylił je niemalże natychmiastowo, oplatając język wokół moich palców i nawet w chwili, kiedy nic na nich nie pozostało, ssał je i po prostu się bawił, tak, jakby było to dla niego najlepszą rozrywką. W tamtym momencie z mojego gardła wyrwał się cichy jęk, który na nieszczęście Jimin usłyszał. Cholera.
Byłem tak zaabsorbowany drażnieniem i zadowalaniem Parka, że sam kompletnie nie zwróciłem uwagi na rosnący z każdą sekundą problem (w moich bokserkach, rzecz jasna).  Dopiero kiedy spodnie zaczęły mnie boleśnie uwierać, postanowiłem, że to dobry czas, aby dać koniec naszej grze wstępnej, bo oboje mieliśmy jej powoli dość. Choć Jimin wydawał się już nieco zmęczony, wiedziałem, że tylko czekał na finał, na swoją wisienkę na torcie.
Kliknięcie kajdanek sprawiło, że rudowłosy chłopak wciągnął gwałtownie powietrze, zapewne nie spodziewając się, iż uwolnię go tak szybko. Mimo to pozostał w bezruchu, co wywołało u mnie dziwne poczucie władzy, ciepło rozlało się po moim podbrzuszu po raz kolejnym, a gorąco uderzyło w klatkę piersiową. Świadomość, że czekał na jakiś ruch, słowo albo gest z mojej strony, na pozwolenie aby zrobić cokolwiek, była tak kurewsko dobra.
– Chodź do mnie – poprosiłem, jednak ton mojego głosu sprawił, że brzmiało to bardziej jak rozkaz. Ciekawym faktem było, że na Jimina działało to lepiej, niż jakikolwiek inny afrodyzjak, kiedy cała jego rozkosz i spełnienie leżały w moich rękach i zależały ode mnie. Właściwie sam mi je oddawał, był takim dobrym, uległym chłopcem. Uwielbiałem to, prawie tak bardzo jak chwile, w których droczył się ze mną i przejmował inicjatywę, potrafił owinąć mnie sobie wokół palca i takie rzeczy, boże, o jakich nigdy wcześniej nie śniłem.
Młodszy posłusznie wstał i przybliżył się, jego policzki były uroczo zaróżowione, włosy zmierzwione, a oczy kompletnie zafascynowane, jakby ktoś go zaczarował. Złapałem jego drobną dłoń i gwałtownie do siebie przyciągnąłem, powodując, że dosłownie na mnie wpadł, jednak nie pozwoliłem mu się odsunąć, natychmiastowo obejmując ramionami jego ciało. Nie był już ani trochę spięty, czułem to, a gdy odcisnąłem na ustach chłopaka mocny i gorący pocałunek, miałem wrażenie, że słyszę jego myśli, w których jak oszalały krzyczał „wreszcie!”.
Pchnąłem chłopaka prosto w kierunku ściany, nieco brutalnie, przez co uderzył nagą skórą o jej powierzchnię. Syknął przez nieprzyjemne uczucie chłodu na rozpalonym ciele, ale byłem pewien, że zaraz o tym zapomniał, zajmując się moim językiem. Uchyliłem delikatnie powieki i uniosłem nadgarstki chłopaka ponad jego głowę, po raz kolejny doprowadzając go tym do rozpaczy.
– Proszę, Jungkook – załkał. Słowa te zlały się w jedno, kiedy wciąż napierałem na usta młodszego. – Proszę, chcę cię dotknąć…
W pierwszej chwili to zignorowałem, jednak po upływie kilku sekund uwolniłem jego nadgarstki z mocnego uścisku, czując, jak bardzo zaczyna boleć mnie podbrzusze. Nie mogłem powstrzymać się też od cichego jęku, co jak zwykle nie uszło uwadze Jimina, który – wierzcie mi – uwielbiał, po prostu uwielbiał słyszeć, do jakiego stanu mnie doprowadzał. Wiedział o tym, oczywiście, że tak, ale chciał też widzieć, zawsze. Minuta po minucie zacząłem więc ustępować, dając mu jednocześnie coraz więcej satysfakcji.
Poza tym to jasne, że nie chodziło mi tylko o zaspokojenie siebie, nie. Oddałbym życie za tego malucha, a patrzenie na to, jak słodko reaguje na mój dotyk, jak dobrze mu ze mną, jak cudownie rozchyla wargi, gdy próbuję zrobić co w mojej mocy, aby było mu najprzyjemniej, to najwspanialsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu.
Mruknąłem cicho, gdy Park zaczął dobierać się do munduru opinającego moje ciało. Przez moment motał się z rozporkiem i koszulą, ale z niewielką pomocą udało mu się uporać z tym całkiem szybko. Ciężkie ubranie opadło i zabrzęczało, uderzając o ziemię. Niewiele myśląc kopnąłem je gdzieś w róg pomieszczenia, pozwalając na to, aby Jimin kąsał moją szyję swoimi nieziemskimi ustami, pozbywając się jednocześnie wadzącej nam bielizny.
Oboje wydaliśmy z siebie jęk w tym samym czasie – ja z powodu jego sprawnych dłoni wokół mojego penisa, a on, jak mniemałem dlatego, iż nie mógł wytrzymać już ani sekundy dłużej.
Westchnięcie uleciało spomiędzy moich ust, gdy chłopak przesunął dłońmi wzdłuż pleców, przechodząc na ramiona i umięśnioną klatkę piersiową. Kreślił na niej różne kształty, bawił się mną po raz kolejny, przeciągał, choć sam wyglądał tak, jakby zaraz miał puścić wszystkie trzymające go bodźce. Resztki cierpliwości, którą jakimś cudem udało mi się zachować przez ostatnie pół godziny, prysnęły wraz z chwilą, gdy Jimin zacisnął swoje palce na należącej do mnie męskości, mocno wgryzając się w skórę na moim obojczyku.
Nie, nie było mowy o tym, żeby przeciągać to choćby przez chwilę dłużej. W żadnym wypadku, definitywnie. Nie.
Zdusił krzyk, gdy niespodziewanie chwyciłem uda chłopaka i podciągnąłem go do góry, zaprzestając tym samym cudów, jakie czyniły jego palce, i przycisnąłem go do ściany swoim własnym ciałem, przez co nasze krocza otarły się o siebie kilkakrotnie. To było tak dobre i przyjemne, tak gorące, on był tak pociągający w chwili, gdy jęczał prosto do mojego ucha, że aż sprawiało mi ból. Czułem, jakby moją duszę rozrywała jakaś niewidzialna, nikczemna siła, a z drugiej strony błagałem o więcej, modliłem się, żeby to uczucie nie zniknęło.  
I penis też mnie bolał. Ale to swoją drogą.
Zawahałem się na moment i spojrzałem w zamglone oczy Jimina, które w tamtym momencie wydawały się być jeszcze bardziej czarne, niż zwykle. Jakby pożądanie pochłonęło go kompletnie, odebrało wszystkie zmysły, domagał się jedynie mojego palącego dotyku.
– Weź mnie tu i teraz – rzucił nagle. Zacisnął powieki i oparł głowę o ścianę za sobą, a usta pozostawił rozchylone, aby po chwili opuściło je pełne żalu i zniecierpliwienia westchnienie.
To w zupełności wystarczyło, aby wyzbyć się ze mnie wszystkich możliwych wątpliwości. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powinienem go przed tym rozciągnąć, ale oboje woleliśmy od razu przejść do konkretów. Ponadto miałem wrażenie, że Park był już wystarczająco dobrze przygotowany. Na tyle bardzo, aby dosłownie rozpływać się w moich ramionach z podniecenia.
Nakierowałem  nabrzmiałego penisa na wejście chłopaka i na nie naparłem, na początku delikatnie, z czasem coraz pewniej. Jimin mocniej oplótł mnie nogami w pasie, a paznokcie niekontrolowanie wbił w mój kark, przez co syknąłem.
– Jesteś taki ciasny, skarbie – szepnąłem do ucha chłopaka i przygryzłem jego płatek. Chwilę później zacząłem się powoli poruszać.
Sunąłem nosem przez jego szyję, linię szczęki i policzki, obsypując te miejsca dziesiątkami czułych pocałunków, a Jimin wzdychał wtedy cicho, jednak na tyle głośno, żebym mógł to usłyszeć. Nie potrzebował dużo czasu, by przyzwyczaić się do uczucia mojego przyjaciela w sobie. Nie zdążyłem się zorientować, a słabe sapnięcia zamieniły się w głośne jęki, na tyle donośne i urwane, że musiałem uciszyć go w jakiś sposób – najlepszym był, nie oszukujmy się, mój język.
Przez przypadek ugryzłem go w wargę, młodszy mruknął coś niezrozumiale, ale ja nie zwróciłem na to uwagi, bo zaczynałem tracić kontakt z rzeczywistością. Jego ścianki zaciskały się na mnie tak dobrze, kurwa, że nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o tym, jak dobrze jest się z nim kochać.
Podniecenie kumulowało się w moim podbrzuszu, rosło z każdą sekundą i bałem się, że gdy wreszcie dam mu upust, stracę równowagę i upuszczę Jimina, a tego nie chciałem. To stanowczo nie był finał, jakiego oczekiwałem, więc złapałem go mocniej za uda i naparłem jeszcze mocniej. O dziwo on odpowiedział mi tym samym, wbijając paznokcie w moje plecy, przesunął dłońmi po całej ich długości i mogłem sobie tylko wyobrażać, jak jutro po spojrzeniu w lustro ujrzę na nich kilka czerwonych smug.
Zawsze potrafiliśmy się idealnie zsynchronizować. Gdy ja oddawałem mocne i stanowcze pchnięcia, on poruszał swoimi biodrami tak, aby nam obu zapewnić milion razy większą dawkę przyjemności. I powiem wam, że wychodziło mu to świetnie, a nawet lepiej. Najlepiej, cholera.
Oddech Parka przyspieszył, jego oczy zaszkliły się i byłem pewien, że popłynęła z nich pojedyncza łza, gdy mocno zagryzł dolną wargę i wydał z siebie przeciągły, zachrypnięty skowyt. Rozlał się po raz kolejny tego wieczoru na swój brzuch, brudząc przy tym i mnie, ale nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi, poza delikatnym uczuciem łaskotania. Młodszy spuścił głowę, starając się uspokoić oddech. Wplątałem dłoń w jego włosy i poruszałem się w nim jeszcze przez minutę, może dwie, a wtedy świat zaczął wirować, przed oczami miałem tylko przebijającego się przez ciemność Jimina, jego spoconą i zarumienioną buzię, wykrzywiającą się w zmęczonym uśmiechu.
Orgazm wstrząsnął moim ciałem, kiedy wraz z ostatnim pchnięciem zastygłem w bezruchu, pozwalając przeszyć się na wskroś przyjemności. Każda chwila, dzień, w którym oddawaliśmy się sobie nawzajem z Jiminem w ten sposób, była warta największych skarbów tego świata. Bliskość naszych ciał, słowa, które na zawsze pozostaną tylko pomiędzy nami, słodki smak jego malinowych ust i ciche „kocham cię”, które słyszałem każdego dnia na dobranoc i dzień dobry. Tylko tego potrzebowałem.
Gdy udało mi się uspokoić, a moje zmysły powróciły to względnej normalności, z ulgą zauważyłem, że jednak nie skończyliśmy na podłodze. Chłopak bezwiednie opadł na moje ramiona, wycieńczony dzisiejszym dniem i wydarzeniami sprzed ostatnich godzin, co wywołało u mnie niewielki uśmiech. Ucałowałem jeszcze odsłonięte ramię mojego malucha i wciąż trzymając go na rękach, wyszedłem z celi, by skierować się w stronę sofy, na której jeszcze kilka godzin temu starał się mnie sprowokować, mały kusiciel.
Cóż, nie dało się ukryć, że osiągnął swój cel.
Najdelikatniej jak potrafiłem ułożyłem go na posłaniu, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakichś chusteczek. Musiałem doprowadzić go do porządku, bo sam nie potrafił już zdobyć się na żaden gest, tylko oddychał miarowo i przyglądał mi się spod przymkniętych powiek.
Z czasem jego nagie ciało zaczęło drżeć, więc kiedy tylko skończyłem czyścić brzuch chłopaka, okryłem go szczelnie kocem i westchnąłem pod nosem, zauważając, że najprawdopodobniej odleciał.
Już miałem odchodzić w poszukiwaniu ubrań, ale wtedy złapał mnie za rękę. Ściągnąłem ze zdziwieniem brwi i odwróciłem się w  jego stronę. Wciąż miał zamknięte oczy, jednak zdecydowanie zaciskał palce na moim nadgarstku.
– Jungkookie, kocham cię.
I były to tylko trzy najprostsze w świecie słowa, ale z jego ust brzmiały one najmniej banalnie i najbardziej wyjątkowo.
– Ja ciebie też, Jiminie.
Ale on już spał, nadal kurczowo trzymając się mojej dłoni.
To prawda, Jimin bardzo często był niegrzecznym chłopcem, ale takiego właśnie kochałem go ponad wszystko.  

niedziela, 19 lutego 2017

bitter taste; two

A/N: Przyznam szczerze, że jestem w szoku, jak szybko udało mi się napisać kolejny rozdział. W porównaniu do Fun Boys, które pojawia się średnio co pięć miesięcy (hehe), to wydaje się wręcz niemożliwe. >< Połowa ferii za mną, a pisanie to w sumie jedyna rzecz, do której się zmotywowałam. 
Nie przynudzając więcej, zapraszam Was do czytania! Wyświetleń pod pierwszym rozdziałem było dużo, ale pamiętajcie, że to komentarze motywują najbardziej~ 
Malffu xx




#wizyta pierwsza

Moja chęć mordu drastycznie wzrastała za każdym razem, gdy zamiast odsypiać zarwane noce, z samego rana musiałem wysłuchiwać zrzędzenia tych starych dziadków w białych kitlach. „Jak się dziś czujesz?”, zawsze zaczynali w ten sposób i z dokładnością notowali każdą moją odpowiedź, która i tak zazwyczaj wahała się od „nic nie czuję” do „mam ochotę poderżnąć ci gardło”. Cóż, nigdy nie brali tych słów pod uwagę, tylko odchrząkiwali głośno i przechodzili do sedna.
„Co stało się z Taehyungiem?”   
A ja na złość im siedziałem w milczeniu.
Tik, tak. Ich cierpliwość zazwyczaj kończyła się po trzech minutach ciszy.
„Jungkook, wiesz, co zrobiłeś?”
Po kolejnych stu osiemdziesięciu sekundach mojego letargu i nieustannego stukania długopisem w blat stołu, odpuszczali sobie z głośnym, pełnym irytacji westchnięciem. Gdyby nie to, że praca psychoterapeuty była całkiem dobrze płatna, z pewnością już dawno odpuściliby sobie męczarnie, które im fundowałem. Niektórzy opowiadali mi jakieś denne historyjki, a ja nawet nie próbowałem udawać, że słucham. Czasem wykazywali się resztkami kreatywności i pokazywali mi kartki z niczego nieprzypominającymi, bezkształtnymi plamami atramentu, każąc doszukiwać się w nich głębszego sensu.
Między innymi dlatego tego dnia zaraz po przebudzeniu miałem ochotę kogoś skrzywdzić.
Nienawidziłem, kiedy ktoś wyrywał mnie ze snu. To była pierwsza rzecz, za którą można było trafić na moją czarną listę.
Walenie w drzwi nie ustawało, więc z niechęcią wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę schodów. Z każdym krokiem nieznośny hałas stawał się coraz głośniejszy, a ja miałem ochotę krzyczeć, bolała mnie głowa i czułem, że swojego gościa przywitam prawym sierpowym.
Z widocznym zdenerwowaniem na twarzy szarpnąłem za klamkę.
Wredna, głupia, stara me…
– O.
Moim oczom nie ukazał się siwy, pomarszczony i brodaty mężczyzna, który odwiedzał mnie w każdą środę rano. Przede mną stał niski, wątły chłopaczek o śnieżnobiałych, zapewne tlenionych włosach i wcale nie miał na sobie tego cholernego kitla.
Czasem zastanawiałem się, dlaczego te półgłówki przywiązywały do niego tak wielką wagę. Żeby ludzie wiedzieli, kim są? Tymi „szanowanymi”? Tymi, którzy pół życia spędzają na truciu dupy takim jak ja? Chorym?... Ach, tak. Z perspektywy osób trzecich mogło to wyglądać mniej więcej w ten sposób. Ja za to wiedziałem, że nie są tu po to, aby mi pomóc, tylko stworzyć od nowa. Zrobić pranie mózgu, zmienić tok myślenia, przeprogramować.
To oni byli źli, oni powinni być wypchnięci na margines społeczeństwa, nie ja.
– Um… – Zlustrowałem chłopaka od góry do dołu, mrużąc podejrzliwie oczy. Nie miałem znajomych, zresztą, nie mogłem mieć. – Chyba pomyliłeś lokale.
– Jeon Jungkook, mam rację? – mruknął, totalnie zlewając moje słowa. Zacisnąłem dłonie w pięści, podirytowany tym, że nawet na mnie nie spojrzał, tylko wbijał spojrzenie w jakieś papiery.
– Zależy kto pyta.
– Tch – parsknął, unosząc jedną brew do góry.
Nie wiedziałem, kim był i co tu robił, ale chciałem się go pozbyć. Bardzo. Irytował samym wyrazem twarzy.
– Min Yoongi. Twój nowy terapeuta. – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wyminął mnie i stanął w przedpokoju, ściągając z siebie czarny, długi płaszcz i buty.
– Terapeuta?
Chód styczniowego powietrza wdzierał się pod cienki materiał mojej koszulki przez otwarte na oścież drzwi. Nie zamknąłem ich w razie, gdybym musiał wytargać go z mieszkania siłą, bo nie chciało mi się wierzyć, że to chuchro z twarzą szesnastolatka wie w ogóle, w jakiej sytuacji się znajduje.
– Słyszałem już, że masz problemy z główką, ale głuchy chyba nie jesteś, co? – rzucił sarkastycznie, posyłając mi prowokacyjny uśmiech. Cóż, udało mu się, ponieważ byłem o krok przybicia go do ściany i  starcia tego pewnego wyrazu z jego bladej twarzyczki. – Oh, nie buzuj się tak. I zamknij drzwi, jest zimno. – Chłopak podciągnął na ramię ciemną, elegancką torbę i przeszedł do salonu, zostawiając mnie samego.
Przekalkulowałem to sobie w głowie.
To naprawdę nie stanowiło problemu, żeby się go pozbyć. Całkiem urocza wizja, sprawić, aby moja twarz była ostatnim, co zobaczy. Ale jeśli on faktycznie był jednym z nich, bez zawahania wpędziliby mnie do klatki i tym razem nic by mnie nie usprawiedliwiło. Bo wiecie, życie tych wyższej rangi społecznej jest warte więcej, niż takiego nieznacznego ziarenka piasku, jakim był choćby Taehyung.
Mocnym kopnięciem zamknąłem drzwi i podążyłem za Yoongim, który zdążył już rozpakować swoje papiery i zająć miejsce na fotelu pod ścianą.
– Co z poprzednim? – mruknąłem podejrzliwie, tak naprawdę nie pamiętając nawet, jak nazywał się ostatni lekarz. Przy okazji zauważyłem, że blondyn kartkuje moje akta i dokumenty, te same, z którymi przychodzili inni.
Szlag. I po zabawie.
Bo raczej nie rozdają takich rzeczy przypadkowo napotkanym osobom, nie?
– Zmarł – odpowiedział krótko, widocznie nie uznając tego za bardzo istotne. Ja wręcz przeciwnie uważałem to za ogromnie ważne.  
Nienawidziłem tego człowieka. Wyglądał jak chodzące zwłoki i traktował mnie jak ułomne dziecko, więc miałem powód do uśmiechu.
Pozostawało tylko pytanie, czy Yoongi okaże się być bardziej czy mniej wkurwiający.
– Całkiem tu przytulnie. Zupełnie nie przypomina mieszkania nastoletniego mordercy.
Huh… Jak widać nie musiałem czekać zbyt długo na odpowiedź. Szybki był.
– Jakiego morde… – urwałem nagle, zastanawiając się, jak powinienem z nim postępować. Milczeć? Wciąż udawać, że nie pamiętam czy może po prostu obserwować? Uśmiechnąłem się półgębkiem. – A co, spodziewałeś się lamp wykonanych z ludzkiej skóry? Albo wiszących pod sufitem trupów? Oh, wybacz, gdzie moje maniery? Zaraz przyniosę ci szklankę wody. Wolisz pić z trupiej czaszki czy tradycyjnie pozostaniesz przy szklance?
Chłopak zaśmiał się, a ja nie potrafiłem wyczytać z jego zachowania żadnych emocji. Nie był to gorzki śmiech, ale nie brzmiał również na szczery. Prędzej określiłbym go mianem pustego, beznamiętnie odbił się od ścian pomieszczenia i nie pozostawił po sobie żadnego śladu.
Przez chwilę panowała cisza. Min wciąż rozglądał się po pomieszczeniu, a ja nie czułem potrzeby, aby się odzywać. Zresztą, dlaczego miałbym? To on ponoć był profesjonalistą, który przyszedł tu z zamiarem „unormalnienia” mnie.
– Przyznam, że tego jeszcze nie widziałem – zaczął, przekręcając głowę na bok i patrząc mi w oczy. Głęboka czerń, a może raczej granatowe niebo. Nie wiem. Przeszywające. Wręcz odrzucały, bezgłośnie mówiły „nie ufaj mu”. – Młody chłopak o twarzy tak potulnej jak najprawdziwszy anioł, synalek nadzianych rodziców, który z zimną krwią zamordował swojego kochanka, a później zaatakował jednego z policjantów. Aż nieprawdopodobne, że siedzisz teraz przede mną i w dodatku sam się przyznałeś, ale potrafię to zrozumieć. Bogaci ludzie posiadają jakąś wrodzoną zdolność, która ułatwia im załatwianie pewnych spraw, prawda?
Przerwał, oczekując mojej reakcji. Jednak ja wiedziałem, że jeszcze nie skończył.
– Powinieneś gnić w celi, złotko. Jesteś obrzydliwy.
Uśmiech wstąpił na moje usta, gdy zaledwie parę sekund później dłoń ściskałem na jego szyi, przyszpilając do oparcia fotela. Uniosłem głowę Yoongiego do góry, mocno wbijając swój kciuk w bladą jak śnieg skórę, w razie, gdyby przyszło mu do głowy uciekać.
Ale on nawet nie próbował.  Kiedy moje paznokcie gwałtownie wbiły się w jego krtań, nie drgnął o milimetr, tylko wciąż wlepiał we mnie swoje ślepia. I doprowadzało mnie to do białej gorączki, zapragnąłem pokazać, nie, przypomnieć, że to ja trzymam w garści jego ostatni oddech.
– Jeszcze słowo, a zrobię z twojego oka brelok do kluczy – powiedziałem, zbliżając się do twarzy białowłosego. Z takiej odległości doskonale słyszałem jego spowolniony oddech, obciążony mocnym uściskiem mojej dłoni. – Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo chciałbym zakończyć nasze spotkanie w tym momencie. Tu i teraz. Zakopałbym cię gdzieś na tyłach, obok mojego psa, a później usiadłbym w tym fotelu i cieszył się, że już nikt nie szczeka nad moim uchem. Cholernie żałuję, że nie mogę tego zrobić.
– Co cię powstrzymuje? – wychrypiał. Pewność w jego głosie trochę zbiła mnie z tropu. – Śmiało. To zajebisty pomysł, mordować jedyną osobę, która może wyciągnąć cię z tego gówna. –Oblizał z trudem usta, po czym je rozchylił. Jeden kącik jego ust uniósł się do góry. – Chociaż… Nie, masz rację. Nie możesz tego zrobić, dopóki należysz do nas. 
Zawahałem się. Poruszyłem niespokojnie palcami, próbując wyłapać coś z jego spojrzenia,  c o k o l w i e k, ale spotkałem się tylko z bezdenną pustką. Żadnego blasku, odbicia, nic. Tylko czerń.
W końcu odepchnąłem się do tyłu, zrywając między nami jakikolwiek kontakt. Z lekko uniesioną głową patrzyłem na niego spod przymkniętych powiek i czekałem.
– Zrobiliśmy większy postęp, niż ty i pan Lee przez ostatnie kilka miesięcy – mruknął pod nosem i odkaszlnął cicho, pocierając obolałe miejsce. Pokręcił głową, oparł się łokciami o kolana i nachylił do przodu.
Kiedy podniósł wzrok, przeszły mnie ciarki.
Oh, wreszcie. To było to, na co czekałem od początku. Coś, co sprawi, że zamiast zabić, zapragnę go odkryć.
Byłem pewien, że jego tęczówki nagle rozbłysły czerwienią, ogniem,  w którym tliły się ukrywane wcześniej emocje. Pożądanie, żal, tajemnica. Uczucia zdawały się być sekretami, strzeżoną przed światem zagadką.
I to ja miałem być tym, który wkrótce ich go pozbawi.
 – To ode mnie zależy, jak skończysz, Jungkook – oznajmił chłodno.
Nie pierwszy raz to słyszałem. Uśmiechnąłem się.
Jednak, dopiero kolejnymi słowami wywołał burzę.
– Tym razem to ja trzymam twoje życie w swoich rękach. I nie możesz tego zmienić.


….Min Yoongi.
Przyjmuję zaproszenie do tej chorej gry, którą rozpocząłeś.