chyba już mimowolnie przeniosłam się na wattpada, tam jest mi o wiele wygodniej... ale i tak wciąż będę wrzucać opowiadanka na bloga, bo mam do niego ogromny sentyment, no i dzięki niemu poznałam masę wspaniałych ludzi ♥ co do samego rozdziału, moim zdaniem wyszedł tragicznie, ale może wam się on spodoba! enjoy
#wizyta
druga
Min Yoongi – lat
dwadzieścia siedem, urodzony w Daegu, studiował psychologię na jednej z
najbardziej prestiżowych uczelni w kraju. W wieku pięciu lat oddany do rodziny
zastępczej, rodzice zginęli w wypadku, żadnych informacji na temat dalszych
krewnych. Obecny status: kawaler. Przez dwa lata pracował jako psychoterapeuta
w stolicy, a dwa miesiące temu został przeniesiony tutaj, do Busan, mając za
zadanie wykazać się przy jednym z „trudniejszych” przypadków. I mowa tu o mnie,
gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości.
Wiedziałem o
wszystkim, jednocześnie nie mając pojęcia o niczym. Ten białowłosy, kruchy
mężczyzna z twarzą nieskazitelną i niewzruszoną jak u porcelanowej lalki był
pierwszą osobą, której nie potrafiłem ot tak odczytać. Nie mogłem dostrzec, co
kryje się w oczach pozbawionych blasku ani jakie słowa cisną mu się na usta,
kiedy milczy. Siłą próbowałem wydrzeć z niego jakieś myśli. Bezskutecznie.
I nic nie frustrowało
mnie bardziej, niż to.
On, który siedział tu, przede mną, w kompletnym milczeniu. Z
wzrokiem cierpliwie utkwionym w swojego pacjenta, dłońmi splątanymi na kolanie
i spokojnym, miarowym oddechem.
– Dzień dobry,
Jungkook.
A zaraz później
pomieszczenie znów wypełniła zimna pustka, zupełnie tak, jakby głos mężczyzny
wcale nie rozbrzmiał, wciąż tkwiąc uwięziony w jego gardle. Ściśnięty pomiędzy
ścianami bladej jak śnieg skóry, która wręcz krzywdziła moje oczy swoją
niezachwianą perfekcją. W myślach niejednokrotnie dopasowywałem do tej wątłej
szyi swoją dużą dłoń, och, chciałem znów widzieć, jak w chwili, gdy zaciskam na
niej mocno palce, on układa usta w wąską kreskę i wzrokiem błaga o to, abym
przestał.
Ale nie mogłem. Po
prostu, kurwa, nie mogłem.
Nie odpowiedziałem i
on również bardzo dobrze wiedział, że tego nie zrobię. Nie wysilał się jakoś
szczególnie, przyszedł dziś nawet później, robiąc mi jednocześnie nadzieję, że
nie pojawi się w ogóle – choć równoważyłoby się to dla mnie z wsadzeniem do
klatki, w ramach rekompensaty za utratę wspólnych wizyt. To tak jakby wybierać
pomiędzy rzuceniem się pod pociąg, który po zetknięciu z twoim ciałem dodatkowo
zwalnia, a szybkim strzałem w głowę – odpowiedź była prosta.
Strzelić mogłem w
każdej chwili, więc oczywiście wybrałem drugą opcję.
Zniecierpliwiony
wstałem z kanapy i podszedłem do okna, przyglądając się bijącym o parapet
kroplom deszczu. Sam już nie wiedziałem, czy lubię taką pogodę. Była
jednocześnie irytująca i przyjemna, miałem przez to ochotę wyjść na zewnątrz i
zacząć krzyczeć albo zaszyć się w pokoju i poczekać, aż wszystko przeminie.
– O czym myślisz?
Och, jak słodko.
– O tym, że mi
przeszkadzasz – przyznałem szczerze, nie przesuwając na niego wzroku. – Nie
powinieneś już przypadkiem zacząć tej całej szopki?
– Mógłbyś wyrażać się
nieco jaśniej? – Jego głos jak zwykle
był spokojny i opanowany. Nienawidziłem tego brzmienia i chciałem sprawić, aby
choć na moment się zachwiał.
Wreszcie odwróciłem
się w jego stronę i zauważyłem, że nie zajmuje już miejsca w fotelu, tylko
zwyczajnie stoi w kącie pokoju i na mnie patrzy. Parsknąłem niepohamowanym
śmiechem i rzuciłem mu kpiące spojrzenie.
Poważnie? Znów
udawał, że nie ma pojęcia, o czym mówię. Choć było to dopiero drugie spotkanie,
zdążyłem zauważyć, że lubił droczyć się ze mną w ten sposób, ciągnął mnie za
język bardziej, niż powinien. Z jakiej racji w ogóle pozwalał sobie na takie
zagrywki? Miałem wrażenie, że zwyczajnie testował moją cierpliwość, doskonale
świadomy tego, że wcale nie potrzebuję dodatkowych rekwizytów, aby zrobić komuś
krzywdę.
Wystarczyłem ja. Moje
ciało było narzędziem, którym tylko ja
potrafiłem się posługiwać i jedynie w chwili, gdy właśnie ja
je kontrolowałem, potrafiło stworzyć coś pięknego.
Bo szkarłat jest
piękny, nie mam racji? Nie ważne w jakiej postaci.
Ach, królewska
czerwień. To brzmiało naprawdę godnie, więc i ja chciałem być godny tego
tytułu.
Ale, niestety, nie
byłem w stanie powiedzieć mu tych wszystkich rzeczy, które gnieździły się w
mojej głowie. Chciałem dać im upust, ale wtedy on ponownie się odezwał, nie
dopuszczając mnie do słowa.
– Masz problem z
nazywaniem rzeczy po imieniu. Wiecznie bawisz się w jakieś głupie podchody,
stwarzasz zbędne intrygi. – Zrobił kilka kroków przed siebie, ściągając brwi i
formując usta w dziwny grymas. Wyglądał tak, jakby intensywnie nad czymś myślał,
ale ja wiedziałem, że wcale nie musiał zastanawiać się nad tym, co chce
powiedzieć. Robił to po to, żeby mnie wkurzyć, doskonale zdawał sobie sprawę z
faktu, iż samo to, że oddycha, przyprawiało mnie o chęć wyskoczenia z okna.
Albo ewentualnie wypchnięcia go przez nie, nieważne. – Nie uważasz, że to nieco
dziecinne? Zważając na to, za jak dojrzałego człowieka się uważasz.
Głupi uśmiech wpłynął
na jego twarz, gdy nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Nie wiem, co tak
satysfakcjonującego było w tym, że milczałem i go ignorowałem, ale widocznie
sprawiało mu dużo radości.
Odwróciłem
spojrzenie, powracając do okna. Widok był niewyraźny, skalany dziesiątkami
drobnych kropelek i smug, które po sobie pozostawiały. Miałem ochotę przejechać
dłonią po powierzchni szyby i zobaczyć, jak wiele z nich rozrywa się na
mniejsze, a jeszcze inne łączą się z kolejnymi.
Ludzie też tak czasem
robili. Tworząc z kimś jedność, nagle postanawiali się odwrócić i biegli do
kogoś innego, porzucając za sobą małą, słabą kropelkę, zanikającą w tłumie
większych. Pochłonięta i zjedzona przez ogrom.
– Chodźmy na spacer,
Jeongguk.
###
Nie odebrał, choć telefon dzwonił trzy razy.
Nie zrobił tego. Od
nieustannych wibracji bolała mnie głowa, gdy sekunda po sekundzie przychodziły
nowe wiadomości, a on nawet ich nie czytał, odrzucając jedną po drugiej.
Dlaczego?
Było zimno, a moje
ciało okrywała jedynie cienka bluza. Śnieg z deszczem nieprzyjemnie moczył mi
włosy, twarz i skostniałe dłonie, których palce nieustępliwie zaciskały się na
lodowatym łańcuchu. Nie miałem pojęcia, jaka jest godzina. W tej części miasta
nie świeciły się żadne światła, zewsząd otaczała mnie więc ciemność i nie
mogłem liczyć na choćby skrawek poświaty księżyca, dającej liche poczucie
ciepła – albo raczej odpychającej nieprzyjemną świadomość kompletnego chłodu.
I dobrze. Nie byłem
przyzwyczajony do czułości i czegoś, co inni nazywali życzliwością, bo wcale
tego nie potrzebowałem. Takie rzeczy sprawiały, że ludzie stawali się słabi, zamiast
chronić swoich zmarniałych punktów wywlekali je na wierzch, licząc na
dobroduszność drugiej osoby.
Litość.
Błagam. Czy jest tu
ktoś, kto jeszcze wierzy w prawdziwość tego słowa? Jakby kiedykolwiek w ogóle
było autentyczne.
Wstałem z niewygodnej
huśtawki i skrzywiłem się, słysząc nieprzyjemne skrzypnięcie, a następnie
rozejrzałem się dookoła. W pobliżu nie było nikogo, żadnego człowieka,
zwierzęcia, zagubionego dzieciaka czy choćby ducha, ale to chyba lepiej, bo źle
znosiłem wszelkiego rodzaju towarzystwo.
A może to moje
towarzystwo ciężko było znieść.
Uśmiechnąłem się i
wbiłem pusty wzrok w otaczającą mnie ciemność.
Kim był człowiek, który sprawił, że głos tego chłopaka niebezpiecznie
się zachwiał, a pewność siebie opuściła jego ciało tak niezwykle szybko?
Nie myślałem, że
pojawi się ktoś, kogo znienawidzę bardziej, niż samego Min Yoongiego. Tymczasem
znikąd nagle okazało się, że gdzieś tam istnieje człowiek, którego starszy
próbuje przede mną ukryć, że jest tam ktoś, o kim nie miałem pojęcia, a
powinienem.
I oczywistym było to,
że odkryję tą tajemnicę. Bo ta zabawa rozgrywała się tylko pomiędzy naszą
dwójką i nie było tam miejsca dla żadnego nieproszonego gościa.
Już dawno sobie
obiecałem, że będę tym, który jako jedyny zachwieje osobowością Min Yoongiego.
###
Chłopak schował
telefon to kieszeni długiego płaszcza i wbił wzrok w widok przed nami, dłońmi
opierając się o barierki mostu Hangang. Deszcz wciąż kropił, jednak w chwili,
gdy opuściliśmy mieszkanie, dziwnie ustąpił swojej szaleńczej gonitwy, dzięki
czemu udało nam się zawędrować tak daleko. Wszystko było śliskie i mokre,
jednak mimo to kierowcy wcale nie ograniczali się co do prędkości i szum
samochodów nieustannie obijał się o nasze uszy.
Nie potrafiłem
zrozumieć, dlaczego ciągnął mnie za sobą przez pół miasta, skoro i tak nie
odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Zastanawiałem się, czy w moim
towarzystwie Yoongi czuje się nieswojo albo niezręcznie, bo ja na przykład
kompletnie gdzieś miałem jego towarzystwo i do momentu, w którym nie zachowywał
się głośno, zupełnie zapominałem, że idę obok niego. Wtedy potrafiłem go nawet
znieść, co było dość sporym osiągnięciem.
Po chwili wahania
również postanowiłem oprzeć się o metalową barierkę. Spojrzałem w dół i moim
oczom ukazała się niczym niezakłócona tafla wody, która od razu skojarzyła mi
się z moim osobistym terapeutą;
człowiekiem, wokół którego mogła panować nieokiełznana burza, a on wciąż
pozostaje niewzruszony, jednak za sprawą jednego, małego kamyczka potrafi
przybrać zupełnie inną postać.
Myślał, że nie widzę,
ale ja dostrzegałem wszystko.
Każde nerwowe
przełknięcie śliny, szybszy oddech, drżącą dłoń i niespokojny wzrok. Niekiedy
naprawdę był zbyt oczywisty.
– Wiem, że mnie
nienawidzisz, Jungkook. – Tym razem sięgnął do kieszeni czarnych, obcisłych
spodni i wyciągnął z nich paczkę papierosów. Uniosłem ze zdziwieniem brwi,
kiedy podsunął mi ją pod nos, jednak mimo wszystko odmówiłem, nie szczędząc
sobie pogardy w spojrzeniu. Yoongi parsknął śmiechem i wsunął cygaretkę
pomiędzy spierzchnięte wargi. – To raczej oczywiste. I zanim cokolwiek
odpowiesz - ja ciebie też.
– Świetnie, to już
wiemy. Zmierzasz do czegoś?
– Nie bądź taki
niecierpliwy, skarbie – fuknął i się zaciągnął, aby po chwili puścić ogromny kłąb
dymu z ust. Skrzywiłem się, zniesmaczony. –
Och, no błagam cię. Nie potrafisz przez moment znieść jakiejś taniej
używki, podczas gdy sam z zimną krwią zamordowałeś swojego chłopaka. Wykaż się
trochę większym zrozumieniem-
– Czy to twój
argument na wszystko? – mruknąłem zirytowany, pochylając się nieco do przodu.
Było naprawdę wysoko.
W mojej głowie pojawiła się ciekawa wizja truchła, które z niewyobrażalną
prędkością uderza o twardą niczym beton taflę wody, a później znika pod jej
powierzchnią. To niesamowite, jak niewiele potrzeba było, aby rozkruszyć czyjeś
ciało bez użycia żadnych narzędzi… Tak naprawdę wystarczyły słabe dłonie, które
pomogłyby zrobić decydujący krok w przód.
Musiałem dopisać to
na listę rzeczy, które chciałem zrobić przed tym, jak mnie zamkną.
Białowłosy spojrzał
na mnie kątem oka i w ostatniej chwili powstrzymał się przed złapaniem mojego
rękawa. Jego dłoń tylko drgnęła, ale udało mi się to zauważyć – przez ten
krótki czas zdążyłem się nauczyć, że Min Yoongiego nie da się odczytać ot tak.
Był człowiekiem, który wszystko co mówił i robił, robił niedosłownie.
– Wygląda na to, że
niekiedy zapominasz, po co mnie do ciebie przysłali. Staram się sprawić, żebyś
jednak pamiętał – parsknął, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie,
a potem zaciągnął się po raz kolejny, strzepując popiół w pustą przestrzeń pod
nami. – Jesteś zadowolony ze swojego życia?
– Myślisz, że uda ci
się mi pomóc poprzez zadawanie tych dennych pytań?
W odpowiedzi
otrzymałem śmiech.
– Nie chcę twojej-
– Nikt nigdy nie
pytał cię o zdanie – przerwał mi, przechylając głowę w moją stronę. Wiatr
poruszył jego idealnie przyciętą grzywką, a chłopak przymknął na chwilę oczy,
chroniąc się przed nieprzyjemnym podmuchem. – Chyba, że uznajesz za to wybór
pomiędzy psychiatrykiem a mną. W takim razie czuję się naprawdę doceniony…
– Nie rozpędzaj się
tak, doktorku – syknąłem. Min parsknął i wyrzucił niedopałek gdzieś w dół. –
Dlaczego miałbym być niezadowolony? – zastanowiłem się na moment.
Czy zadowolenie
równało się szczęściu, czy były to zupełnie różne rzeczy? Gdzie znajdowała się
granica?...
Wszyscy jego
poprzednicy byli przekonani, że odnajduję satysfakcję w krzywdzeniu innych,
podczas gdy działało to na zupełnie innych zasadach. Nie bawiło mnie sprawianie
im bólu, a władza. Podniecające uczucie dominacji nad czyimś życiem płynące
przez żyły, które skutecznie motywowało mnie do dalszych działań.
Mogłem to nazwać
swoim wyznacznikiem szczęścia?
Już miałem wyrzucić z
siebie to wszystko, kiedy on powiedział coś, czego później przez długi czas nie
potrafiłem zrozumieć.
– Pozwól mi też to poczuć, Jungkook.
OMG, że cooo?!
OdpowiedzUsuńWybacz, że tak nie po kolei, ale zszokowała mnie tak z lekka końcówka.
Nie no dobra, ona mną WSTRZĄSNĘŁA. Orany >.<
To może teraz od początku XD
Hejka Malffuuu~~ <3
Tak bardzo chciałam przeczytać zaraz po tym, jak dodałaś, ale maturki... T.T
Ten psychopatyczny sposób myślenia Kooka z lekka mnie przeraża, ale powoduje też, że mam ochotę go lepiej poznać i zrozumieć.
Pisanie z perspektywy Kooka było naprawdę super pomysłem, czuję się, jakbym razem z nim odkrywała Yoongsa.
A pro po niego - Co temu człowiekowi w głowie siedzi? Wydaje mi się, że bardziej już rozumiem sposób myślenia Jungkooka niż jego. Czasami odnosiłam wrażenie, jakby to on miał zabić Kooka, a nie na odwrót XD
W każdym razie rozdział jak zawsze super i proszę, nie narzekaj mi tuuu~~ okej?
Mam nadzieję, że wiesz, że niecierpliwie czekam na kolejny, prawda? Zwłaszcza po takim zakończeniu!
No to ten, wenyyy~~ życzę Duuużo weny~~ <3