Gatunek:
yaoi, romans, fluff
Pairing:
JiKook (Jimin x Jungkook)
Ostrzeżenia:
brak
Z
dedykacją dla Kamili - mojego najlepszego recenzenta i pomysłodawcy,
który od 10 lat na co dzień musi się ze mną użerać.
Kocham
Cię, pokemonie. ♥
PS.
I nie narzekaj mi już na brak miłości z mojej strony, co?
- Dobra robota,
chłopaki. Na dziś już wystarczy.
Salę wypełniają
głośne okrzyki radości. Przez cały tydzień ciężko pracowaliśmy
i dzięki temu kończymy dzisiaj dużo wcześniej niż zazwyczaj,
dlatego ja również daję po sobie poznać mój dobry
humor. Każdy z nas jest uśmiechnięty i zbiera się do wyjścia,
Suga i V czekają już przed budynkiem. Spoglądam na Kookie'ego i
kąciki moich ust automatycznie się unoszą, jest cały
rozpromieniony i aż tryska energią rozmawiając z Jinem. Nawet
ślepy z kilometra zauważyłby, jak bardzo się cieszy.
W końcu to ten
dzień.
Jego dzień.
1 września.
Chciałbym, aby już
zawsze wyglądał tak jak teraz. Wesoły i uśmiechnięty, zupełnie
jak podczas naszego pierwszego spotkania. Zachowywał się wtedy tak
niewinnie i nieśmiało... Już na początku przykuł moją uwagę i
sprawił, że przez te trzy lata nie byłem w stanie popatrzeć na
kogoś innego w ten sposób.
- Jimin, idziesz? -
woła maknae, wyrywając mnie z transu. Kiwam głową, zbieram swoje
rzeczy i dołączam do reszty.
Wakacyjne słońce
nadal nie ustępuje. Na dworze jest naprawdę ciepło mimo, iż rano
padał deszcz. Bałem się, że przez to cały dzień będzie taki
brzydki i będę musiał zrezygnować z moich planów, a
przecież mieliśmy skończyć dziś wcześniej. Na szczęście mile
sprzyjającej pogodzie towarzyszy także większa ilość wolnego
czasu, jakim wszyscy dysponujemy.
Teraz jednak liczy
się tylko jedna osoba.
- Hej, Jungkookie,
masz jakieś plany na dzisiejsze popołudnie? - pyta go Namjoon,
obejmując ramieniem. Prowadzi chłopaka w stronę auta z uśmiechem,
a cała reszta podąża za nimi.
Wszyscy dali mu już
prezenty i rano, kiedy weszliśmy do studia, odśpiewali i odtańczyli
przed nim piękne „Sto lat”. Przyznam, że trochę głupio mi
było stać z boku z pustymi rękoma, jednak cierpliwie czekałem do
południa.
Do teraz.
- Owszem, ma -
odpowiadam i wpycham się pomiędzy nich dwóch. Szczerzę się
przy tym do RapMona, a ten tylko wzdycha, kręci głową i wsiada do
auta.
Chociaż to tak
wygląda, wcale nie jestem zazdrosny. Naprawdę. Wszyscy trzymamy
się ze sobą blisko i mamy do siebie pełne zaufanie, a poza tym...
Kto okazałby się na tyle śmiały, aby odbić mi chłopaka?
- Myślałem, że
wychodzimy później, ChimChim. - Czarnowłosy spogląda na
mnie rozbawionym wzrokiem.
- Ale teraz mamy
więcej czasu. Chyba nie zaplanowałeś nic innego, prawda?
- Nie, nie
zaplanowałem. - Uśmiecha się i już chce wsiadać do auta, ale
ciągnę go w swoją stronę.
- Ile mamy na was
czekać? - krzyczy zza kierownicy Jin, odpychając od siebie V, który
jak zwykle uprzykrza mu życie.
- Jedźcie bez nas -
rzucam i od razu czuję na sobie zdziwiony wzrok Kookie'ego. -
Spokojnej drogi - dodaję i zamykam drzwi, ciągnąc go w przeciwną
stronę. - Masz może ochotę na pizzę?
Brzmi zbyt banalnie
jak na urodziny, ale on kocha pizzę. Naprawdę.
- Zawsze.
Mówiłem,
punkt dla mnie.
Chwilę później
jesteśmy już w moim domu. Maknae zajmuje swoje ulubione miejsce w
fotelu obok okna, a ja podchodzę do niego od tyłu i obejmuję,
kładąc mu na ramieniu głowę.
- Coś do picia? -
proponuję. - Może chcesz herbaty albo soku?
- Niech będzie sok
- odpowiada lekko speszony. Zawsze reaguje tak samo, a mnie ciągle
podoba się to w takim samym stopniu. - Najlepiej z lodówki -
szybko dodaje.
Widzę kątem oka,
jak się rumieni. Jest przy tym bardziej uroczy, niż zwykle. Nie mam
zamiaru się odsuwać, więc tylko odwracam głowę bardziej w jego
stronę.
- Nie idziesz
zamówić pizzy?
- Niezła próba
spławienia mnie - stwierdzam i wstaję. - Tym razem ci się udało.
Pięć minut później
wracam z dwoma szklankami w rękach. Stawiam jedną przed Kookiem, a
z drugiej sam upijam łyk i na niego patrzę. Rozgląda się
ciekawsko po mieszkaniu, jakby był tutaj pierwszy raz.
- Coś nie tak? -
pytam, przekręcając głowę na prawo.
- Hm? - Zerka w moją
stronę. - Wszystko w porządku. Kiedy dostanę swój prezent,
hyung? - Robi pytającą minę, a zaraz potem układa usta w dzióbek
i wygląda tak uroczo, że niemal tracę kontrolę i go całuję.
Tymczasem przysuwam
się na odległość kilku centymetrów od jego twarzy. Kookie
patrzy na mnie spod przymkniętego oka, jakby oczekiwał jakiegoś
ruchu, ale ja nadal pozostaję w tej samej pozycji. Z takim wyrazem
twarzy zaczyna się do mnie przysuwać, jednak ja szybko hamuję jego
entuzjazm i przyciskam mu do ust swoją dłoń.
Pierwszy raz od
dawna jest tak śmiały. To w sumie całkiem zabawne i z drugiej
strony smutne, a zwłaszcza ta jego mina zbitego psa.
- Czy ja właśnie
dostałem kosza? - Patrzy na mnie smutnymi oczami, w których
dostrzegam iskierki rozbawienia, i wydyma dolną wargę jak małe
dziecko, któremu ktoś odebrał zabawkę.
- Mam wrażenie, że
ostatnio zrobiłeś się strasznie niecierpliwy - odpowiadam
wymijająco i czochram jego czarne, przydługie już włosy. Przez
głowę przemyka mi myśl, że powinien je trochę podciąć, bo
zaczynają wchodzić mu do oczu.
Wyraz twarzy
czarnookiego momentalnie łagodnieje i znowu wkracza na nią piękny
i słoneczny uśmiech.
Niedługo potem
rozbrzmiewa dzwonek i idę odebrać zamówienie. Płacę
należytą kwotę i wracam do Jungkooka z dużym pudełkiem, po czym
oboje zabieramy się za jedzenie.
Jestem pewien, że
gdyby ktoś zaproponowałby mu dożywotni zapas pizzy na obiad w
zamian za mieszkanie, zgodziłby się od razu. I pomimo to za każdym
razem kiedy go przytulam albo choćby dotykam, wydaje się być
naprawdę drobny. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy?
- Dziękuję - mówi, gdy
kończy jeść i opiera się na fotelu. - Która godzina?
- Jest późno - mruczę,
spoglądając na zegarek. Szybko zbieram talerze i szklanki,
zostawiam je w kuchni i wyglądam przez okno. Zrobiło się trochę
chłodniej, a słońce nie jest już tak wysoko jak wcześniej. -
Załóż bluzę, bo będzie ci zimno - zwracam się do niego,
zupełnie jak nadopiekuńcza mama. Ktoś musi się nim opiekować, bo
sam zapewne zgubiłby się we własnym mieście.
- Nie chcę - protestuje. - Wcale
nie jest tak zimno.
Patrzę na niego spod byka.
- Ale później będzie. -
Podaję chłopakowi ciuch, a ten niechętnie go wkłada. On naprawdę
zachowuje się jak sześciolatek! Chyba każe dziecko robiło na
przekór swoim rodzicom, ale zazwyczaj wyrastało z tego po
kilku latach, ale on... On chyba nigdy nie dorośnie. Kręcę ze
śmiechem głową. - Ostatnio mówiłeś tak samo, a skończyło
się na tym, że siedziałeś w domu przez tydzień, i to z gorączką.
Mruczy coś pod nosem. Zapewne
skarży się samemu sobie, jaki to ja nie jestem okrutny.
- Gdzie tak właściwie idziemy?
Nic mi nie powiedziałeś. - Przeciska głowę przez czarny kołnierz bluzy, po czym podchodzi do drzwi. - Pójdziemy pieszo? Daleko?
Powiedz hyung, czy...
- Ależ ty jesteś ciekawski -
przerywam mu głośnym westchnieniem i nagle sobie o czymś
przypominam. Szybko znikam za drzwiami sypialni, grzebię w szafie i
zaraz jestem z powrotem obok Kookie'ego, trzymając w dłoniach dwie
maski i czapkę.
- Co to jest? - Wybucha śmiechem.
Podaję mu maskę lisa i każę ją założyć. Jest ładna i
należycie zasłania całą twarz, ach, i idealnie do niego pasuje. -
Po co? Co ty knujesz, Jimin?
- Chociaż raz się ze mną nie
kłóć, proszę. - Sam zakładam na głowę puchatą,
czarnobiałą czapkę z uszami pandy - po jej bokach zwisają drugie
„uszy” sięgające do ramion. Na mojej twarzy również
znajduje się maska, ale ta zakrywa jedynie jej dolną połowę i
jest czarna. Zarzucam na plecy bluzę, sprawdzam, czy wszystko mam i
palcami zaczesuję grzywkę na oczy. - Jesteś gotowy?
Kiedy na niego spoglądam, ten
niemalże pokłada się ze śmiechu. Opieram rękę na biodrze i
czekam, aż się uspokoi, ale zaraz sam do niego dołączam i teraz
oboje się śmiejemy. Muszę przyznać, że w tej masce wygląda
niesamowicie uroczo i pomimo, że nie widać mu twarzy, jest
czarujący. Zerkam w lustro i trochę załamuję się tym, jak
wyglądam, ale czego nie robi się dla miłości? To naprawdę duże
poświęcenie i chociaż nikt mnie nie pozna - a przynajmniej takie
są plany - mam nadzieję, że zapamięta sobie to, jak wiele dla
niego robię.
- Niewygodnie mi w tym - mówi
przez śmiech.
Czasami zastanawiam się nad tym
jak to możliwe, że nie ma takiego dnia, w którym on się nie
uśmiechnie. Zawsze gdy jesteśmy sami albo z całą resztą, nie
ważne w jakiej sytuacji, znajdzie sobie jakiś pretekst do śmiechu
i między innymi za to go kocham... Bo pokazał mi naprawdę wiele.
Dzięki niemu zacząłem doceniać to, co mam.
Sprawił, że zacząłem żyć.
- Chyba nie chcesz, żeby ktoś
cię poznał, więc nie marudź - mruczę pod nosem i otwieram drzwi
od domu. Pokazuję gestem, aby wyszedł pierwszy i przy okazji
poprawiam jego włosy, odgarniając niesforne kosmyki wpadające mu
do oczu.
- Ty za to wyglądasz naprawdę uroczo, hyung - mówi rozczulająco i szybko całuje mnie w
policzek, po czym wybiega z mieszkania. Zachował się tak
niespodziewanie, że przez chwilę zastanawiam się, czy to nie po
prostu moja wyobraźnia, jednak brak obecności maknae i mój
rozpalony policzek mówią same za siebie. Uśmiecham się pod
nosem i przekręcam kluczyk w drzwiach, szukając młodego na
podwórku.
- Jungkookie, gdzie jesteś? Mamy
mało czasu - mówię, patrząc na zegarek. - Jeżeli się nie
pośpieszymy to nici z wycieczki.
- Tutaj. - Wychodzi zza ogromnego
drzewa i zaraz jest obok mnie. - Czuję się trochę głupio, ale
z drugiej strony jest naprawdę fajnie.
Wewnątrz mnie rozpala się mały
płomyk, gdy słyszę jego słowa.
Idziemy główną ulicą i
mijamy tłumy ludzi. Dzieci wytykają nas palcami i się śmieją,
dorośli patrzą jak na największych głupków w mieście, a
nastolatkowie mijają z dziwnym i nieokreślonym wyrazem twarzy.
Zaraz prowadzę go w boczną ulicę i kroczymy wśród
zaniedbanych bloków, trafiając na niewielki las. To wydaje
się być najkrótsza droga.
- Naprawdę się cieszę -
ciągnie dalej. - Między innymi z tego, że teraz tu z tobą jestem.
I z tego, jak wygląda moje życie. To niesamowite, bo tak naprawdę
mam wszystko, o czym tylko kiedyś mogłem marzyć. Każdy dzień
jest coraz piękniejszy, nie sądzisz? I prawdę mówiąc nie
wiem, czego mógłbym sobie jeszcze życzyć. Spełniłem swoje
największe marzenie z dzieciństwa, mam najlepszych przyjaciół
na świecie... I najważniejsze, że mam ciebie.
Tak bardzo cieszę się, że moja
twarz jest teraz skutecznie ukryta, ale pomimo to spuszczam lekko
głowę i poprawiam czapkę, naciągając ją na uszy. Nie mijamy
nikogo, las jest cichy, spokojny i pusty. Po raz pierwszy od naprawdę
dawna Jungkook sprawił, że nie wiem co mu odpowiedzieć. Chciałbym
na chwilę zniknąć.
- Dziękuję. - Mój głos
jest tak cichy, że sam ledwie go słyszę.
W zamian odpowiedzi czuję dotyk
jego dłoni na swojej. Całe moje ciało przechodzą ciarki i lekko
się wzdrygam, próbując nie zwariować przez to, jak
przyjemnie jest ciepły. Chwilę później splata nasze palce i
dalej idziemy w ciszy, a ja cały czas się uśmiecham będąc
pewnym, że on robi to samo.
***
Na miejscu jesteśmy w ciągu
kolejnych piętnastu minut. Kiedy przed nami ukazuje się ogromny
dworzec kolejowy, Jungkook wygląda na zaskoczonego, ale to dobrze bo
mam pewność, że niczego się nie domyśla. Czeka na nim już spora
grupa ludzi i zaczynam mieć wątpliwości co do tego, czy aby na
pewno nikt nas nie pozna, ale szybko o tym zapominam, ponieważ
jedyną reakcją na naszą obecność są stłumione chichoty i
pomruki zażenowania.
Mogę zatem odetchnąć z ulgą i
to też robię, ale mój spokój nie trwa długo. Gdy
słyszę konduktora ogłaszającego, że n a s z pociąg
odjeżdża, zrywam się natychmiastowo z miejsca i ciągnę za sobą
Kooka. Ten o mało co nie ląduje twarzą na kamiennym bruku, ale
udaje mu się złapać równowagę oraz dotrzymać mi kroku o
nic nawet nie pytając. Jestem mu za to ogromnie wdzięczny, bo nie
zadaje teraz niepotrzebnych pytań, których ma zapewne całkiem
sporo. Najprawdopodobniej czeka, aż w spokoju usiądziemy w
przedziale i znajdzie odpowiedni moment, ponieważ ten z pewnością
taki nie jest.
Zdyszani wskakujemy do wagonu, a
ja uświadamiam sobie, jak komicznie musi to wyglądać: dwóch
chłopaków, dokładniej rzecz biorąc panda i lis, zmęczeni
jak po maratońskim biegu (co z niewielkim stopniu jest prawdą, bo
trzy perony w niecałą minutę to niezły wynik) leżą pomiędzy
pociągowymi przedziałami trzymając się za ręce.
Kiedy dociera do mnie, że przez
całą tą gonitwę żaden z nas się nie puścił, automatycznie na
mojej twarzy pojawia się uśmiech i zaciskam dłoń jeszcze mocniej.
- To też było fajne. - Odwraca
głowę w moją stronę, więc ja również to robię i chociaż
tego nie widać, oboje się uśmiechamy.
Wstaję z podłogi i chcę wejść
do przedziału, ale wpadam na jakiegoś wysokiego mężczyznę.
Okazuje się, że to ten sam konduktor którego widziałem
wcześniej i robi mi się głupio kiedy dochodzę do wniosku, że
razem z Kookiem bez słowa przeprosin go stratowaliśmy. Spuszczam
głowę, mruczę ciche „przepraszam” i jak najszybciej ciągnę
młodego za sobą w poszukiwaniu pustego przedziału. Za nami słyszę
jeszcze głośne odchrząknięcie i mam wrażenie, że mężczyzna
chciał mi przez to dobitnie przekazać, jak wielkim jestem głupkiem.
- Tutaj, ChimChim.
Odwracam się i widzę znikającą
za ścianą sylwetkę Kooka. Wchodzę do niewielkiego pomieszczenia,
zamykam za sobą na wpół szklane drzwi i zarzucam zasłony na
szyby tak, aby nikt nas nie widział, po czym z ulgą ściągam tę
upierdliwą czapkę oraz maskę. Siadam w kącie, opierając się na
ścianie oraz miękkim fotelu i patrzę przez okno. Minęło całkiem
sporo czasu przez to niewielkie zamieszanie, bo wyjeżdżamy już z
miasta i teraz otaczają nas tylko pola oraz drzewa.
- Gdzie mnie zabierasz? - pyta w
końcu. Wiedziałem, że nie wytrzyma i zaraz zasypie mnie pytaniami.
- Niespodzianka. - Skinieniem
głowy pokazuję mu, aby usiadł obok mnie, jednak ten to ignoruje i
kładzie się na całej długości fotela, układając głowę na
moich kolanach. - Już możesz zdjąć tą maskę. Minie trochę
czasu, zanim dotrzemy na miejsce - zauważam, przesuwając powoli
palcem wzdłuż zdobionej, plastikowej powierzchni.
- Nie chcę. Podoba mi się -
mówi z ledwo widocznym uśmiechem, a ja tylko bezradnie
wzdycham i kładę mu rękę na torsie.
Mija zaledwie pół
godziny, a maknae zasypia mi na nogach, przytulając się do mojej
ręki. Delikatnie, aby go nie obudzić, ściągam z jego twarzy
maskę, głównie ze względu na to by było mu wygodniej, ale
sam też chcę widzieć go gdy śpi. Prawy kącik moich ust unosi się
ku górze i po raz kolejny dzisiaj odgarniam mu włosy z oczu,
potem jeszcze przez jakiś czas głaszcząc po głowie.
Z chwilą wahania, pewnym tego,
że śpi, zawisam nad nim na kika sekund i całuję w czoło.
Nagle obraca się na prawy bok,
przez co odskakuję jak oparzony. Na szczęście się nie budzi, więc
opieram ze spokojem głowę o szybę i czuję, jak kurczowo zaciska
swoje drobne łapki na mojej.
Zaczynam myśleć. Wszystko, co
obecnie przemyka mi przez głowę jest porównywalne do poziomu
zakochanej po raz pierwszy nastolatki i strasznie mnie to przytłacza,
ale im bardziej daję ponieść się wyobraźni, tym mniej potrafię
przestać.
Jestem farciarzem. Cholernym
farciarzem, który nie jest jeszcze w stanie pojąć tego, jak
wielkie ma szczęście. Żyję w strachu, że moje dobre życie się
skończy i z dnia na dzień zostanę sam pośród tego
wszystkiego.
Kiedy wyobrażam sobie, że może
nadejść dzień w którym jego zabraknie, bicie mojego serca
automatycznie przyśpiesza i mocno zaciskam powieki, jakby to miało
odgrodzić mnie od tych nieprzyjemnych, odległych myśli.
Stukam czołem o szybę, bo
zachowuję się jak szesnastolatka z głupiego programu
telewizyjnego. Wiem, że mnie nie zostawi, a ja nie zostawię jego,
bo nie potrafię. Nie chcę obudzić się pewnego dnia i wiedzieć,
że on już nigdy nie zaśnie u mojego boku, że nie jest już mój.
Osobiście dopilnuję, aby do tego nie doszło.
Chcę zatrzymać tę chwilę na
zawsze, więc wyciągam telefon i robię zdjęcie śpiącemu Kookowi.
W tym momencie się podnosi,
przeciera oczy i przeciągle ziewa, przez co wygląda jak mocno
zaspany, mały kotek. Patrzy wymownie na mój telefon i zauważa
wyszczerz malujący mi się na twarzy. Między nami nastaje cisza, a potem się na mnie rzuca.
- Znowu robiłeś mi zdjęcia jak
spałem! - mówi z pretensją, praktycznie na mnie siedząc.
Wyciąga ręce do telefonu, jednak mnie udaje się go skutecznie
przed nim schronić, więc z satysfakcją wystawiam język. On
natomiast kolejny raz pokazuje światu, jak wielkim dzieckiem jest,
bo mróży złowieszczo oczy i delikatnie, raz po raz uderza
pięściami w mój tors. - Masz ich za dużo. Czemu choć raz
nie możemy zamienić się miejscami?
- Bo to ty jesteś większym
śpiochem, proste. - Wzruszam ramionami. - Wiesz, możesz już ze
mnie zejść, bo jest mi trochę niewygodnie.
- Ale mi jest. - Krzyżuje ręce
na piersi i unosi nonszalancko głowę. - I co teraz?
Kilka krótkich sekund
później nasze położenie całkowicie się zmienia. Maknae
leży plecami na fotelu, a ja nad nim wiszę i podpieram się prawą
ręką, znajdującą się obok jego głowy. Jest dzisiaj zbyt pewny
siebie co do niego całkowicie nie pasuje, ale tak czy siak podoba mi
się to. To zabawne, bo za każdym razem gdy próbuje mi się
postawić, ja i tak wygrywam.
- No właśnie. I co teraz,
Jungkookie?
Wyjątkowo długo utrzymujemy
kontakt wzrokowy. Zazwyczaj wymięka po kilku sekundach i zanosi się
śmiechem, ale w tym przypadku jedynie rozchyla kusząco usta i nic
nie mówi. Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie
był pewny swoich słów, więc przez kolejne kilka chwil milczymy. Ciekawe jak potoczyłoby się to wszystko, gdyby
nagle ktoś wszedł do przedziału i nas rozpoznał. To trochę
straszne a zarazem szalone, ale nie zamierzam mu ustąpić, dlatego
uśmiecham się półgębkiem i przeszywam go wyczekującym
spojrzeniem.
- I co się tak cieszysz, głupi?
- burka i stara się mnie odepchnąć, wydymając przy tym wargi. -
Idź sobie... - Zerka na drzwi, a ja nie przesuwam się ani o
milimetr. - Jesteś strasznie upierdliwy!
- Uczę się od najlepszych. -
Poruszam zabawnie brwiami, na co on tylko przewraca oczami i wzdycha.
- Jimin - mówi nagle i
znów rozchyla wargi, wlepiając we mnie swoje śliczne ślepka.
Unosi delikatnie głowę i usta na wysokość mojego ucha, które
teraz delikatnie drażni jego ciepły oddech.
Zaraz nie wytrzymam. Jeżeli
będzie to kontynuował, a ja mu nie przerwę, z pewnością zapomnę
o tym, gdzie się znajdujemy i przejdę do konkretów.
- Hmm? - mruczę.
- Muszę ci coś powiedzieć...
- Śmiało.
Oblizuję wargi.
- Ja chcę... - Wstrzymuje oddech
i łapie mnie za koszulkę. Zagryzam usta. - Chce mi się siku.
Pójdziesz ze mną?
Z zażenowania aż nie wiem, co
powiedzieć. Od razu z niego schodzę i się prostuję, przykładając
dłoń do czoła. Za sobą słyszę głośny śmiech Kooka i zaraz
potem maknae wstaje oraz dotyka mojego ramienia, więc spoglądam na
niego z dołu.
- Mówiłem serio -
oznajmia i unosi dłoń do ust. Przez chwilę masuje się po
policzku, co wygląda co najmniej zabawnie i na moją twarz wkrada
się delikatny uśmiech, a potem pyta: - Gdzie moja maska?
- Leży sobie obok. - Wskazuję
palcem przedmiot, który faktycznie znajduje się ledwie
kilkanaście centymetrów od jego nóg. - Pomóc ci
ją założyć?
- Jeszcze nie jest ze mną aż
tak źle, poradzę sobie - odpowiada. Mimo to jednak, sam zakłada mi
na głowę czapkę i poprawia grzywkę. Pff, to co najmniej nie fair.
- Co robisz?
Staje przy drzwiach i wychodzi na
korytarz. Od razu robi się głośniej, bo jest tam otworzone okno, a
my przecież nadal jedziemy pociągiem. Zdaje się, że powoli
wkraczamy w teren zabudowany co tylko zaprzecza temu, że zbliżamy
się do końca podróży. Nie jedziemy do żadnego większego
miasta, bo nie wydaje mi się, aby było to dobrym pomysłem oraz
miejscem na wypoczynek, zważając na naszą sytuację.
- Mówiłem ci, że muszę
iść do toalety. - Wzrusza ramionami. - Nie pójdziesz ze mną?
Znaczy, wiesz, mi to nie przeszkadza, ale to ty będziesz miał
problem jak się zgubię albo ktoś mnie porwie... Ewentualnie mogę
wejść nie w te drzwi co trzeba i wypaść z pociągu.
- Nie marudź już tak. -
Podnoszę się i szybko łapię go za rękę, prowadząc po raz
kolejny dzisiaj pomiędzy przedziałami. - Znowu naoglądałeś się
zbyt wielu filmów przed snem, mam rację?
- Wcale nie.
Będąc u celu, opieram się o
ścianę i podtrzymuję ręką żółtej poręczy, aby
przypadkiem nie stracić równowagi i nie wylądować twarzą
na podłodze. Czekając na niego, rozglądam się po pomieszczeniu i
uchylam lekko maskę, ponieważ robi mi się gorąco. Mam wrażenie,
że nie zdają sobie tutaj sprawy z istnienia tak wspaniałego
wynalazku, jakim jest klimatyzacja. Idę o zakład, że nie tylko ja
teraz umieram z gorąca, chociaż bardzo prawdopodobne, że to nasze
wcześniejsze zbliżenie tak na mnie zadziałało.
Ładnie, ładnie. Kto by się
spodziewał, że wszechmocny Park Jimin da się uwieść jakiemuś
małolatowi. Ba, i to nie byle jakiemu... Wyjątkowemu.
Mojemu.
Zauważam w oddali obcą
dziewczynę i nasze spojrzenia się krzyżują. Jest niska, wygląda
na jakieś szesnaście lat, ma długie blond włosy i jest ubrana w
fioletową koszulę oraz czarne jeansy. Chwilę mi się przygląda z
przymróżonym okiem, po czym odwraca się do grupy ludzi,
której wcześniej nie zauważyłem - to zwykła banda
nastolatków, ale nie mija moment i wszystkie pary oczu kierują
się w moją stronę. Szybko naciągam maskę z powrotem na twarz i
pukam w drzwi, starając się nieco pośpieszyć chłopaka. Czuję
bicie serca, które z pewnością zwiększyło swoje obroty i
coraz bardziej nerwowo stukam o metalową, miejscami pordzewiała
płytę.
- Co się tak gorączkujesz? -
słyszę nagle. Oddycham z ulgą, widząc go obok siebie. - Czyżbyś
już się za mną stęsknił?
- Przyjmijmy, że tak - rzucam i
poprawiam czapkę.
Słyszę kroki, a nawet więcej -
całe stado galopujące (bo biegiem się tego nazwać nie da) w naszą
stronę. Kątem oka zauważam przedzierające się pomiędzy
walizkami i torbami dziewczyny oraz chłopaków, którzy
najwidoczniej zorientowali się, kim jesteśmy i planują nas dorwać
tutaj, pod drzwiami od pociągowej toalety, w tych komicznych
nakryciach głowy.
Jungkook
nie jest głupi (a przynajmniej nie teraz) i domyśla się, o co
chodzi, bo reaguje jako pierwszy. Tym razem to on zrywa się z
miejsca i ciągnie mnie za sobą. Mam déjà
vu
i przed oczami od razu pojawia mi się nasz szaleńczy bieg sprzed
kilku godzin - mimowolnie się uśmiecham, chociaż obecna sytuacja
jest o wiele bardziej fatalna, niż wtedy. Jeżeli rozniosą się
wieści, że niejaki Park Jimin i Jeon Jungkook hasają sobie
beztrosko po pociągu to... To może się to skończyć co najmniej
nie fajnie.
Gwałtownie wpadam na plecy
maknae. Pcham go do przodu, jednak ten stoi i czyta dużą, żółtą
tabliczkę wywieszoną na drzwiach.
- To wagon bagażowy - mówi
i na mnie patrzy. - Wstęp tylko dla perso...
- Naprawdę będziesz się tym
teraz przejmował? - przerywam mu i oglądam za siebie. Nikogo tam
nie ma, ale z pewnością nie trzeba dużo czasu, aby ciekawscy się
pojawili. W końcu jesteśmy w pociągu i to jadącym, nie ma tu zbyt
wielu miejsc do ucieczki.
Szarpię za klamkę.
- Szlag, zamknięte - klnę pod
nosem i zastanawiam się, co jeszcze można zrobić, ale widzę, jak
chwilę później sama z siebie zaczyna się poruszać, więc
uskakuję w bok ciągnąc Jungkooka za rękaw.
Wychodzi stamtąd dobrze znany mi
konduktor, ale na nasze szczęście nie widzi tego, jak się chowamy.
Nie fatyguje się również, aby z powrotem zamknąć drzwi więc
dochodzę do wniosku, że są samozatrzaskowe i szybko rzucam się w
ich stronę zanim się zamkną. Uśmiecham się znacząco do
zmieszanego chłopaka i pokazuję mu, aby wszedł pierwszy. Kiedy na
chwilę zatrzymuje się przed progiem, pcham go do środka i włażę
zaraz za nim, pozwalając drzwiom zamknąć się za moimi plecami.
- No i fajnie - komentuję,
przeciskając się pomiędzy skrzyniami, walizkami i innymi
badziewiami. Kto tego tyle wozi? Rany, tutaj nie ma w ogóle
miejsca.
- Fajnie... - powtarza bez
entuzjazmu i idzie za mną, aż nie znajdujemy się w kącie z
większą ilością wolnej przestrzeni. Jest jej na tyle dużo, aby
pomieścić nas dwoje... I to właściwie tyle. Nad nami, pod nami,
obok nas - wszędzie są bagaże.
- Nie podoba ci się?
- Nie! Nie o to chodzi. - Łapie
się za kark, strącając przy tym jedną z toreb. - Ja po prostu...
Jak później stąd wyjdziemy? A co, jeśli ktoś nas znajdzie?
Może zostaniemy tutaj przez długi czas i będziemy głodować, aż
w końcu...
- Przymknij się chociaż na
chwilę. - Zakrywam mu usta dłonią, co jest nie lada wyzwaniem,
ponieważ nasze ruchy są bardzo ograniczone. Dosłownie przylegamy
do siebie ciałami, z tą różnicą, że za plecami Kookie'ego
jest ściana i w razie czego nie ma możliwości, aby się wycofać.
Mówiłem, że ze mną nie wygra.
Staję się na palcach by
spojrzeć mu w oczy. Jest ode mnie wyższy o kilka centymetrów,
ale i tak za każdym razem, gdy tylko nadarzy się okazja, dogryza mi
z powodu mojego wzrostu. Wiem, że od zawsze w genach zapisane miał,
aby mi dożywotnio uprzykrzać życie. Ale szczerze mówiąc,
nie oddałbym tego za nic innego.
Unoszę lisią maskę
wystarczająco wysoko, abym mógł zobaczyć jego twarz.
Pomimo, że otacza nas ciemność, widzę, jak w oczach pojawiają mu
się małe iskierki, a na policzki wkrada rumieniec.
- Masz coś przeciwko temu, aby
spędzić tak noc? - pytam. Nasze usta dzielą zaledwie dwa
centymetry. Czuję, jak jego ciepły oddech opatula moją twarz i
przymykam na chwilę oczy, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Ja
zgodziłbym się nawet na dwie.
Pociąg zwalnia i przechylam się
do tyłu. Opieram łokieć o drewnianą skrzynkę i teraz on jest
nade mną. Cholera, mam wrażenie, że to się zawsze tak kończy.
- Proszę?
Przewracam oczami. Teraz wydaje
się być jeszcze wyższy, niż jest normalnie.
- Nie bądź zbyt pewny siebie. -
Odpycham go i powracamy do poprzedniej pozycji. Tym razem
jednak nie staram się dorównać mu wzrostem i nie staję na
palcach. - Która godzina?
Spogląda na zegarek.
- Dochodzi szósta. Daleko
jeszcze?
- Nie, już prawie jesteśmy.
***
- Wstawaj, śpiochu.
Naprawdę nie jestem w stanie
pojąć tego, ile ten człowiek potrafi spać. Przecież nie tak
dawno temu byliśmy w wagonie i tam po niespełna kilku minutach
odpłynął mi na kolanach. Poza tym, przysnął dzisiaj w studiu
podczas prób - ja przepraszam bardzo, ale co jest aż tak
zajmującego, że nie śpi po nocach?
No tak... Pytam, jakbym nie
wiedział. Pewnie czyta komiksy albo gra w gry, a później
cały dzień narzeka, jaki to on nie jest zmęczony. Cały Kookie.
Dzisiaj jednak przebił samego
siebie. Muszę mu chyba skombinować jakiś medal czy coś, bo zasnął
na stojąco.
Tak, na stojąco. Zupełnie jak
koń, i nie mam tu na myśli Hobiego.
- Przestań... - macha ręką,
gdy zaczynam go szturchać. Głowę opiera o jakąś wysoką
skrzynkę, a drugą dłonią na wpół świadomie trzyma się
mojej bluzy.
- Masz zamiar spędzić tutaj
kolejne kilka dni? Wiesz, że ja nie mam nic przeciwko...
Otwiera leniwie oczy i mruga
kilkakrotnie.
- Już jesteśmy?
- Owszem.
Nagle słyszę głośny skrzyp i
do dotychczas ciemnego wagonu wpada tysiące promieni słonecznych.
Jesteśmy na tyle dobrze ukryci pomiędzy bagażami, że nas nie
widać, więc mamy szansę się stąd szybko wymknąć. Nie będzie
to trudnym wyzwaniem, bo tym razem otworzone zostały nie małe
drzwiczki prowadzące do wagonów osobowych, ale te ogromne na
pół bocznej ściany.
- Ocknij się, Panie Piękny, bo
zaraz zbierze się tutaj całkiem sporo osób. - Tykam go
palcem w brzuch i w miarę możliwości omijam, bo nadal panuje
między nami niezły ścisk.
Słyszę, że za mną idzie, więc
nawet się nie oglądam i nie mija minuta, a znajdujemy się ponownie
na zewnątrz. Jechaliśmy naprawdę długo albo to mi się po prostu
zdaje, bo z mojej perspektywy podróż minęła nudno i całkiem
samotnie za sprawą śpiącego Kooka, dlatego przyjemnie jest
wreszcie pooddychać świeżym powietrzem i rozprostować nogi. Jest
tutaj o wiele chłodniej niż w środku i w końcu mogę odetchnąć z ulgą, bo w środku było naprawdę gorąco.
- Gdzie jesteśmy? - pyta,
zeskakując ze stopnia. Przygryza usta i rozgląda się dookoła.
- Nie widać?
- No właśnie nie bardzo.
Tak właściwie to stoimy obok
malutkiej stacji pociągowej, która znajduje się dokładnie
po środku niczego. Jedyna oznaka cywilizacji, jaką można zauważyć,
to droga prowadząca właśnie tutaj i kilka samochodów na
parkingu obok. Cała reszta to niekończące się tory i las
otaczający to ze wszystkich stron. Zastanawia mnie fakt, dlaczego
tak wiele osób tutaj wysiada. Ostatnia stacja nie jest zbyt
ciekawa, a jednak tego dnia chyba na niej najwięcej ludzi kończy
swoją podróż.
- Musimy się stąd ruszyć, bo
zaraz przyjdą po bagaże - zauważam i zmieniam kierunek.
- Poczekaj... Nie wiem nawet,
dokąd mam iść. - Zrównuje ze mną tempo i posłusznie
kieruje się tam, gdzie sam pójdę.
- Ale ja wiem i to wystarczy.
Przystaje na chwilę i
podejrzliwie mi się przygląda.
- Czy ty chcesz mnie porwać,
hyung?
- Nie bądź śmieszny - parskam
i idziemy dalej. - Już to zrobiłem.
- Chyba zacznę się ciebie bać
- stwierdza. Chociaż nie patrzę teraz na jego twarz to wiem, że
się uśmiecha. - Robi się ciemno, jesteśmy na jakimś odludziu, a
ty prowadzisz mnie do lasu, na dodatek twierdząc, że mnie porwałeś.
Dzień jak co dzień, co nie?
Ściągam z głowy czapkę oraz
maskę. On robi to samo i zostawiamy nasz „kamuflaż” pod drzewem
przy budynku.
- Możesz być spokojny, nic ci
nie zrobię. - Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. - Miałbym
przerąbane u milionów fanek. Nie darowałyby mi, gdyby tylko
się dowiedziały, że naszemu słodkiemu maknae stało się coś z
mojej winy, nie?
Szturcham go w bok i się
śmiejemy.
Sam bym sobie tego nie darował.
Dalej idziemy już w ciszy.
Jedyne dźwięki, jakie docierają do naszych uszu, to szelest liści
i pękające patyki pod ciężarem naszych stóp. Dookoła
panuje półmrok, niebo jest bezchmurne, a migoczące na nim
gwiazdy wraz z pełnym księżycem są naszym jedynym światłem i
punktem odniesienia. Mijamy tylko drzewa; i nic więcej. Pomimo, że
zrobiło się już całkiem chłodno, to jest naprawdę miło, a
panująca cisza jest przyjemna i w żadnym stopniu nie niezręczna.
W pewnym momencie do tego
wszystkiego dochodzi coś jeszcze. Z każdym krokiem narastający,
kojący dla ucha i spokojny dźwięk, robi się coraz głośniejszy.
Kiedy Jungkook uświadamia sobie, że to naprawdę szum morza, a nie
jego wyobraźnia, szybko unosi głowę i jego mina jest na tyle
zabawna, że mam ochotę parsknąć śmiechem. Pozostaję jednak
cicho, ale jestem pewien, że przez jego głowę przemyka teraz
naprawdę wiele teorii co do tego, gdzie idziemy, dlaczego i po co.
Przed nami ostatnia prosta.
Odgłosy morza są już na tyle głośne i wyraźne, że nie ma
wątpliwości co do tego, czy są prawdziwe.
Wchodzimy pod ogromną górę
i od razu cała sceneria się zmienia. Jesteśmy w całkiem odległym
miejscu od wszystkich innych, jakie dzisiaj mijaliśmy czy choćby
widzieliśmy.
Chociaż wygląda to i brzmi jak
scena z jakiegoś amerykańskiego, ckliwego romansu, to naprawdę
jest tutaj pięknie.
- I co? - pytam tylko.
Maknae nawet mi nie odpowiada.
Idzie przed siebie, ale zaraz się zatrzymuje, aby usiąść na ziemi.
Słońce już dawno zniknęło za
horyzontem, a mimo to jest teraz bardziej jasno, niż w momencie gdy
znikało z nieba. Znajdujemy się na niewielkim klifie, nie ma tutaj
żadnych drzew, tylko pusta przestrzeń i ziemia wysłana trawą,
która wygląda na przyjemnie miękką w dotyku. Pod nami fale
obijają się o skały i brzeg, ale pomimo ich nieustających bitew,
dzisiejszej nocy woda jest spokojna i aż nadzwyczajnie dziwne jest
to, jak miarowy i równy wydaje się być jej szum.
Bez jakiegokolwiek wahania siadam
obok chłopaka, napierając na niego ramieniem. Podkulam nogi,
obejmuję je rękoma i spoglądam w przód, czyli pustą
przestrzeń oraz pozwalam sobie wyobrazić szalejącą poniżej wodę.
Dzieli nas kilka warstw ubrań, a
mimo to przechodzi mnie dreszcz, gdy czuję ciepło jego ciała.
Spoglądam w niebo. Rozświetla
je tysiące gwiazd, mniejszych i większych, ale wszystkie tak samo
mocno migoczą. Na środku jednak króluje księżyc w swojej
pełnej okazałości, świecący najjaśniej z nich wszystkich.
Kładziemy się na plecach.
Patrząc na niebo z tej perspektywy, wygląda ono jak niekończący
się ocean z równie niezliczoną ilością światełek.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- odzywam się.
- Nie wiem. - Przysuwa się
bliżej mnie. - Nie wiem, co mógłbym na to powiedzieć.
Przecież widzisz, że jest pięknie. Prawda, hyung? Tutaj nie
potrzeba słów.
Łapię go za rękę. Robię to
odruchowo i orientuję się o tym dopiero po fakcie, ale mimo to nie
cofam dłoni, tylko zaciskam ją jeszcze mocniej.
- Patrz, spadająca gwiazda!
Wskazuje palcem odległy punkt na
niebie, a ja kątem oka dostrzegam jego uśmiech i fascynację na
twarzy.
Dzieciak.
- Na co czekasz? Pomyśl
życzenie.
Zaciska oczy i usta w wąską
linię, zapewne zastanawiając się nad tym, czego sobie życzyć.
A czego ja bym sobie życzył?
Czy jest coś, czego brakuje mi do szczęścia?
- Już - mówi. - A ty?
- Ja? - Przymykam oczy i
uśmiecham się pod nosem. - To było twoje życzenie.
Cały ten dzień jest tylko i
wyłącznie twój.
***
Nie bardzo wiem, co się dzieje.
Jest cicho, ciemno, a na dodatek wszystko wydaje się być zamazane.
Mrugam kilkakrotnie i nie widzę nikogo obok siebie.
Zwiał?
Gwałtownie podnoszę się do
pozycji siedzącej i rozglądam w obie strony, ale uspokajam się
widząc, że siedzi dwa metry dalej. Wygląda na zamyślonego, może
nawet i zmartwionego, więc chwiejnym krokiem do niego podchodzę i
siadam obok.
- O czym myślisz? - zaczynam i
ziewam przeciągle.
- A, tak tylko... - Wzdryga się
na dźwięk mojego głosu. - Dobrze się spało?
- Trochę twardo, ale... Chwila,
która jest godzina?
- Dochodzi dwudziesta trzecia. -
Patrzy na zegarek i się uśmiecha.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? -
pytam naprawdę zmartwiony. Jest chłodno, twardo, ciemno, a ten
głupek siedział tak sobie przez ten cały czas, gdy ja spałem?
- Sam przed chwilą wstałem -
odpowiada i wzrusza ramionami. No tak, on nie skorzystałby z takiej
okazji na drzemkę?... - Wiesz, że przytulasz się przez sen,
ChimChim?
Momentalnie spalam buraka.
Dobrze, że jest ciemno.
- I jeszcze coś tam mruczałeś
pod nosem. To było całkiem słodkie, ale o czym ty mówiłeś?...
- Wystarczy. Serio, nie musisz
tego kończyć - przerywam mu z zażenowaniem, a ten chichocze.
Znowu.
Jednak ten chichot sprawia, że
łagodnieję.
Daję sobie jeszcze chwilę na
to, aby dojść do siebie, po czym wstaję i podaję mu rękę. Patrzy
na mnie pytająco, na co uśmiecham się szarmancko i mówię:
- Myślałeś, że to koniec
wycieczki? - Prycham. - No, wstawaj, bo mi ręka zaraz zdrętwieje.
Nic nie odpowiada, tylko łapie
moją dłoń. Schodzimy z klifu jak najbezpieczniejszą drogą i co
prawda zajmuje nam do ponad pół godziny, bo musimy pójść
dookoła, ale przynajmniej mam pewność, że ten głupek nie spadnie
mi ze skarpy czy bóg wie czego jeszcze.
Pamiętam, jak Jungkook
powiedział kiedyś, że gdyby miał zabrać dziewczynę na randkę,
byłaby to plaża nocą. No cóż, co prawda nie jestem
dziewczyną i to ja go tutaj ściągnąłem, ale myślę, że i tak
powinien się ucieszyć.
Idziemy w ciszy wzdłuż brzegu i
nagle myślę sobie, że to naprawdę wygląda jak jakaś marna
podróba sceny romantycznego filmu.
- Co o tym wszystkim myślisz? -
wyrywa mi się zanim zdążę dojść do wniosku, że pytanie jest
głupie, a odpowiedź może być dla mnie co najmniej bolesna.
- O czym?
No masz, Jimin. Zacząłeś, to
teraz skończ, mistrzu.
- Wiesz... no, o tym - plątam
się. - O dzisiejszym dniu.
- Ach, no tak. - Wzdycha i wbija
wzrok w niebo, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Spuszczam głowę w dół i
bawię się piaskiem, zakopując w nim przemokniętego od słonej
wody trampka.
- Myślę, że mogę powiedzieć,
iż były to najlepiej spędzone urodziny, jakie było mi dane
obchodzić. Satysfakcjonuje cię taka odpowiedź? - Przerzuca
spojrzenie na mnie i się szczerzy.
Pomimo panującej ciemności,
doskonale widzę ten nigdy nieznikający uśmiech.
- Ja pytam na serio... -
Zatrzymuję się i łapię jego obie dłonie. Wiatr zawiewa mu
grzywkę na oczy, którą próbuje z powrotem odrzucić
niezdarnym ruchem głowy. Tym razem ja się śmieję i odgarniam te
niesforne kosmyki włosów, i gdy nasze spojrzenia się
krzyżują, żaden z nas nie ośmiela się go odwrócić.
- A ja ci na serio odpowiadam.
Myślisz, że bym cię okłamał?
- Przecież nie złożyłem ci
jeszcze nawet życzeń - mówię i zaraz po tym gryzę się w
język. Dlaczego zawsze najpierw mówię, a potem myślę?
- Szczerze? Nie przeszło mi to
nawet przez myśl, ale jeżeli tak bardzo cię to trapi, to z miłą
chęcią wysłucham, co masz mi do powiedzenia. - Uśmiecha się
zwycięsko i przestępuje z nogi na nogę.
- Liczyłem na to, że mi w tym
trochę pomożesz... - Śmieję się nerwowo, a on tylko kręci
głową. - Wiesz, że nie jestem w tym najlepszy, prawda?
Przytakuje.
- No więc... Naprawdę nie
wierzę w to, że to robię. - Wzdycham, a mój głos drży, i
zaciskam dłonie jeszcze mocniej. Nie mam pojęcia, co się ze mną
dzieje. - Jest naprawdę wiele rzeczy, o których chciałbym,
abyś wiedział... Ale nie wiem, jak mógłbym ubrać to w
słowa.
Mam wrażenie, że ktoś
przyciska mi ręce do gardła, bo nie mogę nic z siebie wydusić.
- Ja po prostu chciałbym, abyś
nadal był... - Waham się, ale tylko przez chwilę. Później
wszystko puszcza i nie mogę normalnie spojrzeć mu w oczy. Zamiast
tego opieram głowę o jego klatkę piersiową, zaciskając mocno
powieki. - ...i żebyś nadal śmiał się tak, jak teraz.
W odpowiedzi słyszę to, czego
najmniej się teraz spodziewam.
- Naprawdę jesteś głupi. -
Unosi mój podbródek i ściera łzy z moich policzków.
- Dlaczego miałoby mnie nie być? - Zanim zdążę cokolwiek
odpowiedzieć, obejmuje mnie i przytula. Wtulam głowę w jego szyję
i pociągam nosem, wdychając przyjemny zapach chłopaka i chłonąc
to miłe ciepło. - Dziękuję, hyung.
Ja też ci dziękuję.
Odsuwam się i patrzę mu w oczy.
- Kocham cię.
Bez najmniejszego zawahania
pochyla się nade mną i delikatnie mnie całuje. Czuję, jak robi mi
się gorąco i mam wrażenie, że zaraz upadnę, ale on mocno trzyma
mnie w ramionach, nadal słodko muskając moje usta.
Zatracam się w jego czułym
dotyku, jednak ten niespodziewanie przerywa.
- Spełniło się - szepcze mi do
ucha.
- O czym mówisz?
- Moje marzenie. Spełniłeś je
- powtarza i ponownie mnie przytula. - Ja ciebie też kocham.
Uśmiecham się.
Nie, oboje się uśmiechamy.
Oto i jest, pierwszy one shot jak i post na tym blogu.
Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak ja to widzę. Do wstawienia tego tutaj przekonały mnie trzy osoby, więc w pełni im zaufałam, dzięki czemu przed wami ukazał się ten szit... W najbliższych planach mam do napisania kilkunastoczęściowe opowiadanie, "Fun Boys", które będzie już normalnie w czasie przeszłym. Ot, potrzebowałam czegoś nowego i wyszło takie cuś.
Niedługo zaktualizuję także strony, będzie mi zatem bardzo miło, jeśli ktoś zostanie na dłużej!
Zapraszam do komentowania~
Malffu. xx
O jejku, to było tak słodziutko urocze, że aż musiałam przeczytać drugi raz i wciąż uśmiecham się jak głupek do monitora!
OdpowiedzUsuńCzasem ogarnia mnie taka niespodziewana potrzeba, by przeczytać coś z moim ulubionym shipem i te opowiadanie to był strzał w dziesiątkę! Świetnie napisane, bardzo przyjemnie i lekko się czytało, a jednocześnie mogłam sobie wszystko tak dokładnie wyobrazić, że przeżywałam wszystko ze zdwojoną siłą. Na koniec uroniłam nawet łezkę, jako niepoprawna romantyczka. :3
Strasznie się cieszę, że natrafiłam na tego bloga i na pewno będę tutaj zaglądać w poszukiwaniu kolejnych tak świetnych opowiadań. Oczywiście skrycie liczę na więcej Jikooków, ale innymi również nie pogradzę, haha. Dziękuję za tak cudowne umilenie wieczoru!
Życzę mnóstwa weny i pozdrawiam cieplutko!
Aw, aw, pierwszy komentarz! ;^; Taka mała rzecz, a jak cieszy.
UsuńOsobiście jestem zdania, że wśród polskich ff jest zadziwiająco niewiele Jikooka (albo to mnie jest ciągle mało), a jako, iż jest to ship ponad shipy, znajdziesz go u mnie całkiem sporo.
Bardzo dziękuję za to, że wpadłaś i oceniłaś, pozdrawiam również!
Słodko, tak bardzo słodko! Ogólnie to mogłabym dostać od tego napadu drgawek, gdybym miała cukrzycę. Rzygałabym bym tęczą, ale tego też nie potrafię, a szkoda xD Powiedzmy, że się uśmiechałam. Nie szczerzyłam jak kilka razy jeden z panów, ale uśmiechałam ^^ Jimin ma rację, trochę taka sytuacja z komedii romantycznej, ale każdy by chciał taką komedię choć raz przeżyć. W tym okropnym dniu, chociaż jedna rzecz była na tyle dobra, żebym przestała się denerwować. Dziękuję. Ps; wpadnę tu jeszcze za jakiś czas *>*
OdpowiedzUsuńOjej. XD
UsuńTak to się kończy, kiedy siedzę sama w domku przez dwa tygodnie i w wyniku zbyt dużej ilości wolnego czasu, całymi dniami oglądam Jikooka. XD
Potrzebowałam miłości. ;3;
Nah, nieważne. Miło mi, że wpadłaś i skomentowałaś, mam nadzieję, że w tej niedalekiej przyszłości Cię nie zawiodę~! ♥
To jest mega Kawaii.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadania są prześwietne.
Oni są mega uroczyy,a lisie maski takie seksi :3
Nieumim w komentarze ;-;
Mam nadzieje,że następne będziesz szybciej pisać xd
Jaki uroczy one shot~ Bardzo przyjemnie mi się go czytało o tej później porze i przyznam szczerze, że jak nie przepadam za opisami w czasie teraźniejszym, to zdecydowanie przypadło mi do gustu. Piszesz naprawdę dobrze, niewiele jest takich osób.
OdpowiedzUsuńCudowny one shot, dziękuję za umilenie wieczoru. Życzę dalszej wspaniałej weny i chęci do pisania :)
Ps. Jak zawsze ode mnie: Więcej jikooka ;)
Pozdrawiam :*
Oooo *.* ♥
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam to jakiś tydzień temu ale dopiero odkryłam że można skomentować nie mając konta xD
Wiec tak; musze powiedzić, że naprawde się wzruszyłam szczególnie pod koniec *.*
Wierze w to, że Jikook foreva I wgl ♡♥ haha xd Dziekuje za umilenie czasu I jestem prawie pewna, że pisząc o tej niskiej blondynce miałaś na myśli mnie :* ♡ heheh
*Wreszcie mogę skomentować :3
OdpowiedzUsuńO jeeeeju to takie słodkie było ♥ Bardzo mi się spodobało <3 Cóż, chciałam napisać dłuższy komentarz, ale nie mogłam dodać, a teraz to już no... feelsy opadły ;c
No cóż, idę czytać prolog do rozdziałowca :3 ~
Kiedy myślałam już, że przeczytałam wszystkie Jikooki w internetach, trafiłam na Twojego bloga. Początkowo uznałam, że to będzie kolejny rak (reklamowałaś się chyba na Kpopowym spamie, a tam ostatnio na fali są właśnie takie ficzki), ale stwierdziłam, że zobaczę. (W końcu co mi szkodzi?) I... okazałaś się objawieniem tego roku (wiem, że jest dopiero styczeń, ale ćsiiii~ xD). Ale odbiegam od tematu, czyli tego opowiadania: jest świetne. Niby banalne (nie czarujmy się, fluff nie jest najbardziej ambitnym gatunkiem), ale takie... świeże? (Urocze też, ale uznaję to za oczywistość). Wydaje mi się, że możesz być takim ,,powiewem świeżości" (tia, teraz moja kolej na banał) w polskim ff o BTS. Bo piszesz naprawdę dobrze: bez błędów, z ciekawą fabułą, oryginalnym stylem... Pozwolę sobie jeszcze na radę: dalej używaj czasu teraźniejszego, bo bardzo dobrze Ci to wychodzi (a to rzadka umiejętność), a jednocześnie jest charakterystyczne i nadaje pracy ,,to coś" (więcej - częściowo dlatego to opowiadanie przyciągnęło moją uwagę).
OdpowiedzUsuńCóż jeszcze mogę dodać? Po prostu życzę Ci duuużo weny, żeby blog nie padł ;)
Początkowo stwierdziłam, że nie będę odpisywać na komentarze żeby nie robić niepotrzebnego spamu, ale czasami się po prostu nie da... Dzisiaj też nie mogę go tak zignorować.
UsuńŚmiechłam, kiedy przeczytałam o raku i objawieniu tego roku. To jest chyba najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam. <3 XD
No nieważne. W każdym razie zastanowię się nad tym czasem teraźniejszym, w sumie czasami pasuje mi jeden, a czasami drugi.
Dziękuję za motywację i miłe słowa!
Pozdrawiam.
Jakie cudne opowiadanko <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo mi się podobało. Twój styl pisania jest taki... inny, ale w pozytywnym sensie. Czytając człowiek po prostu się zatraca, a gdy czyta ostanie zdanie, nie może się powstrzymać od pytania: "To już koniec? Czemu tak szybko?". Ale to jest piękne. Dlatego idę czytać więcej Twoich prac na tym blogu, bo niewątpliwie masz talent.
Ojej, zrobiło mi się ogromnie miło po przeczytaniu tych słów i niezmiernie mnie cieszy, że ktoś tak sądzi. ♥ Bardzo dziękuję!
UsuńJejku bardzo przyjemny shot <3 Naprawdę cudownie się go czytało i z chęcią przeczytam resztę twoich prac ;) za które powoli się zabieram.
OdpowiedzUsuńDużo weny!